Zabrali kultowe i drogie skutery na offroad. Barbarzyństwo czy głupota?

Czy klasyki motoryzacji powinny jeszcze jeździć?

W skrócie
  • Stary, już klasyczny skuter, też potrafi dać masę przyjemności z jazdy i przeżyć prawdziwą wyprawową przygodę
  • Dla niektórych jazda przez świat w adwenture`owym stylu, może jednak ocierać się o barbarzyństwo, czy zwykłą głupotę. Dlaczego?

Skuter, czy motocykl klasyczny to pojazd szczególnej troski. Zazwyczaj ma już nadżyte, bo jest po prostu stary. Jeśli jednak potraktowany odpowiednim serwisem, może okazać się nadal całkiem sensownym pojazdem do codziennego użytku. Czy jednak daleka wyprawa w nieznane na przechodzonym bądź co bądź jednośladzie to na pewno dobry pomysł? 

Różne są szkoły i różne podejścia do tematu motocykli klasycznych. Najczęściej posiadanie leciwego jednośladu opiera się o samo posiadanie. Motocykl, czy inny rodzaj dwukołowej maszyny, stoi pod prześcieradłem i tylko od czasu do czasu odsłaniany jest by się pochwalić, czasem spojrzeć na niego , usiąść, a od dzwona odpalić i być może nawet nawinąć kilka kilometrów na spracowane koła. Jednak nie każdy hołduje tej zasadzie, że klasyki powinny spędzać emeryturę jak przystało na weterana – spokojnie i bez przygód. Jednoślady, choć nieraz piękne dla oka, zostały stworzone nie po to by tylko cieszyć oczy i łechtać ego kolekcjonera, ale przede wszystkim by na nich jeździć.

Ja także wybieram to drugie rozwiązanie, bo co z tego, że maszyna zachowa nienaganny stan techniczny, jeśli nie będzie mogła nikomu się przysłużyć. Jaka jest sama w sobie wartość posiadania pojazdu, a jaka jest wartość pojazdu, który wspólnie z tobą przeżył niejedną wartą wspominania przygodę? Odpowiedź jak dla mnie jest oczywista.

Skuterem na bezdroża: Czy to ma sens?

Cała ta rozprawka bierze się z faktu, że podczas jednej z mających miejsce w ostatnim czasie premier motocyklowych, rozmawialiśmy z jednym człowiekiem, który w tonie pochwalnym przytoczył nasz wyjazd skuterami Honda Helix do Albanii. Nadmienił jednak, że na jednym z for internetowych, traktujących o skuterach zrobiło się dość głośno o naszej eskapadzie. Podniesiony został zwłaszcza fakt przeprawiania się przez górskie drogi “nieutwardzone” na pojazdach nieprzystosowanych do jazdy w takich warunkach. Chyba w niektórych kręgach zaczęliśmy uchodzić za ignorantów i wyrzutków popełniających świętokradztwo. Czy słusznie?

Na świecie, jak i również w Polsce jest wielu entuzjastów skuterów. Niektórzy z nich są prawdziwymi maniakami i wyznawcami religii pojazdów z przekrokiem i przekładnią CVT. Dla takich osób Honda CN 250 Helix jest często obiektem kultu, pożądania i dozgonnego szacunku. To w końcu, jak chce miejska legenda – pierwszy fabryczny maksiskuter. Pojazd nieoczywisty. I choć produkowany przez długie lata i w ogromnych wolumenach, to w pewien sposób niepowtarzalny i unikatowy. Nic więc dziwnego, że patrząc na przebieg naszej podróży w nieznane, część z fanów tego skutera mogła się poczuć zaniepokojona losem naszych Helek.

Trzeba także dodać, że Honda Helix, będąc obecnie jednośladowym youngtimerem, jest pojazdem, który coraz ciężej kupić. Zwłaszcza, jeśli szukasz egzemplarza w naprawdę dobrym stanie. Jak na trzydziesto-, czy dwudziestoletni skuter, trzeba przyznać, że jest wyceniana bardzo wysoko. Wystarczy spojrzeć na oferty dużo nowszych skuterów z segmentu 250, by zauważyć, że coś tu nie gra. To zapewne jej oryginalna konstrukcja i niesione przez nią dość niespotykane walory użytkowania powodują taki stan rzeczy. Zatem dla osób patrzących bardziej przez pryzmat wartości rzeczy liczonej w biletach NBP, posiadanie takiego sprzętu może być czystą inwestycją, a jego użytkowanie, zwłaszcza w podobnej do naszej turystyce, to przecież jawne trwonienie kasy. Cóż, nie wszyscy aż tak skrupulatnie kalkulują wartość posiadanych rzeczy. Są  jeszcze inne wartości, które znacznie ciężej wycenić niż poprzez rzut oka na portale aukcyjne. Poza tym jak znaleźć finansowy ekwiwalent dla wspomnień, przygód i doświadczeń?

Przeczytaj też

Wsiadł na stary skuter i pojechał w garniturze w nieznane: To wydarzyło się naprawdę

Nie czuję potrzeby żeby się tłumaczyć, ale warto w związku z powyższym wyjaśnić kilka kwestii, by rzucić pełniejsze światło na nasze podróżowanie Helixami. Nasze pojazdy, choć niemal kompletne, okazały się być w stanie technicznym dalekim od deklarowanego przez sprzedawcę. Tak naprawdę, to pod popękanymi plastikami nadwozia kryły się dwa polepione czerwonym silikonem i dalekie od pozwalającego na bezpieczne i bezawaryjne użytkowanie pojazdy, które, jak szybko się okazało, wymagały generalnego remontu. Mój Helix był do tego stopnia zniszczony przez nieudolnych garażowych mechaników, że skończyło się na totalnej rozbiórce i wymianie cholernie długiej listy podzespołów. Nie tylko tych zużytych, ale niestety też tych nieumiejętnie naprawianych czy serwisowanych. Tak naprawdę ten sprzęt okazał się padliną i gdybym miał świadomość tego stanu oraz ilości nakładów potrzebnych do jego rewitalizacji, to nie podjąłbym się tego zabiegu pewnie drugi raz. Chcę przez to powiedzieć, że dałem tej maszynie drugie życie, więc zasłużyła na to by znów wyjechać na drogi i cieszyć swoją przedziwną konstrukcją podczas jazdy.

Kolejną rzeczą, którą wypada poruszyć było przeprawianie się przez albańskie bezdroża. Pojechaliśmy po przygodę, więc musiało się tak skończyć. Zwłaszcza, że w Albanii wciąż do wielu miejsc można dotrzeć tylko i wyłącznie po nieutwardzonych górskich drogach, które reprezentują przeróżny stan trudności ich pokonywania. Honda Helix na pewno nie została stworzona do jazdy off-roadowej, ale kto jeździł trochę po świecie, ten wie, że zwykłe drogowe pojazdy użytkowane są w różnych zakątkach świata w zupełnie inny sposób niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni tu w Europie. Każdy kto pojeździł trochę adventure`owo pewnie spotkał się z sytuacją, kiedy czuł się jak dakarowiec na bezdrożach, dopóki nie minął się z załadowanym po dach Ford Mondeo na lokalnych blachach.

I takie też były te nasze off-roady. Co prawda pojawiła się jedna czy dwie przeprawy przez rzekę oraz parę ostrzejszych podjazdów, ale trasa wiodła cały czas drogą zaznaczoną na mapie i oznakowaną. I tylko osoby spotykane po drodze nieco dziwiły się (albo raczej niedowierzały z bananem na twarzy) zza kierownic swoich dopasionych terenówek na widok dwóch dziwolągów w garniturach na dwóch jeszcze bardziej dziwnych pojazdach.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Najsłabszy punkt w terenie

W naszych Helixach tak naprawdę najsłabszym punktem jazdy terenowej był długi rozstaw osi i niski prześwit. Do tego dochodzą małe kółka, które nie poprawiają sytuacji. Nie uniemożliwiało to jazdy, ale każde większe wyboje trzeba było przejeżdżać bardzo powoli. Zwłaszcza, że zawieszenie zostało pominięte w procesie odszczurzania i pod obciążeniem kierowcy i bagażu najzwyczajniej w świecie lubiło mocno bujnąć. Jechaliśmy więc powoli, ale do przodu, pomagając na podjazdach maszynie, czyli idąc, lub biegnąc obok. Mieliśmy cały czas z tyłu głowy, że nie mamy żadnego zaplecza i musimy wrócić od domu o własnych siłach. Dlatego jazda przebiegała bez szaleństw i z maksymalną ilością ostrożności. Poważna usterka pośrodku niczego i w dodatku w deszczu nie należałaby nie tylko do kategorii bardzo przyjemnych, ale też spowodowałaby spore utrudnienia logistyczne. O kosztach ewentualnego ściągania skutera na lawecie do Polski nie wspominając.

Czy Helixy dostały w kość? Śmiem twierdzić, że tak, bo kilka razy dotarły do kresu prześwitu zahaczając centralną podstawką o podłoże, a na kamienistych podjazdach przekładnia też nie miała lekko. Nie zmienia to jednak faktu, że z liczącej ponad 3,5 tysiąca wyprawy po Bałkanach wróciły w stanie wielokrotnie lepszym niż w momencie zakupu. Mój Helix obecnie przebywa u Andrzeja – dobrego kumpla i mechanika, który pomagał mi doprowadzić maszynę do ładu. Właśnie zmieniamy wydech, bo oryginalny był już po prostu zgnity, ale i tak przeżył wyjazd. Przekładnia także załapała się na serwis, w trakcie którego nie stwierdzono żadnego uszkodzenia, czy zużycia. Czy zatem dopuściliśmy się barbarzyństwa jeżdżąc na Helixach po świecie? Nie mam pojęcia i nie bardzo mnie to obchodzi. Każdy sądzi podług siebie i nic mi do tego. Jedno za to wiem na pewno. To był jeden z najlepszych wyjazdów motocyklowych na jakich byłem. Bawiłem się cudownie i zebrałem całą masę wspomnień, doświadczeń i przygód. Jeśli trzymałbym swojego Helixa pod pierzynką, ciesząc się posiadaniem klasyka w prywatnym muzeum, to nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca. Motocykle są po to by na nich jeździć. Więc jeżdżę. Amen.

Piotr Ganczarski

Z wykształcenia inżynier mechaniki i budowy maszyn. Motocykle są jego życiowym przekleństwem i chorą miłością. Buduje, przerabia i remontuje jednoślady. Zarówno te nowsze, jak i starsze. Fan motoryzacji i podróżowania na różne sposoby. Oprócz tego lubi pohasać na rowerze i przeczytać dobrą książkę.

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button