Motorowery lat 90-tych: kto z Was chciałby wrócić do tamtych czasów?

W latach 90-tych na motorowerze jeździł prawie każdy chłopak. Nie koniecznie musiał mieć swój jednoślad....

W skrócie
  • Każdy z nas pozyskiwał paliwo do swoich motorowerów w inny sposób. Łączyło nas jedno: zawziętość!
  • Dzięki awaryjności motorowerów dostępnych w latach 90-tych wielu z nas nauczyło się podstaw mechaniki motocyklowej.
  • Nasz pierwsze podróże motocyklowe. Jest co wspominać!
  • Więcej niesamowitych opowieści motocyklowych znajdziesz na naszej stronie: jednoslad.pl!

Motorowery i motocykle lat 90-tych to sprzęty, które wielu z nas wspomina ze szczególnym sentymentem. W wielu przypadkach nie chodzi jednak o konkretne modele, a magię czasów i wspomnienie szalonej młodości. Chcielibyście wrócić do tamtych czasów?

Jestem zaskoczony odbiorem mojej wczorajszej sentymentalnej wycieczki do przeszłości. Tamten artykuł traktował, owszem o Ogarach, Simsonach, ale nawet Arpili – niezły rozmach prawda? Jest to jednak potwierdzenie tego, że to nie model czy marka motocykla ma znaczenie, a nasze wspomnienia. Wiem również, że nazwa motocykla w każdym tego typu tekście może być po prostu białym polem do uzupełnienia przez Ciebie i wobec Twojego uznania.

Tymczasem ja idę za ciosem i wspominam dalej. Dziś wróćmy jeszcze raz do początku lat 90’tych. Opowiem Wam o tym jak kiedyś wyglądało moim okiem życie miłośnika dwóch kółek z silnikiem, a żywot takiego człowieka był ekstremalnie fajny.

Motorowery lat 90-tych, najważniejsze informacje:

  1. Najważniejszym aspektem dot. motorowerów w latach 90-tych było prawo: chętnych do jazdy nie brakowało za sprawą możliwości wyrobienia karty motorowerowej w szkole. Mógł ją zrobić każdy i nie trzeba było jeździć na egzamin do miasta, w którym dokonywano egzaminu na kierowcę kategorii AM
  2. Egzamin na kartę motorowerową odbywał się w szkole, a zarówno kurs jak i egzamin przeprowadzał nauczyciel.
  3. W latach 90-tych królowały motorowery takie jak Komar, Romet Ogar, Motorynka, Jawka 50 czy Simson. Tylko szczęśliwcy mogli pochwalić się motorowerami włoskiej, hiszpańskiej czy japońskiej produkcji
  4. Może i motorowery lat 90-tych były awaryjnymi jednośladami, ale to dzięki temu wielu z nas nauczyło się podstaw mechaniki, a dzisiaj związane z tym przygody wspominamy ze szczególną przyjemnością.
  5. Dzisiaj cała masa osób, które zaczynały jeździć w tamtych czasach przesiadło się na dorosłe motocykle.

Podam Wam prosty przykład – w 1995 albo 96 roku jadąc na dwutygodniową zieloną szkołę dostałem od rodziców niebieski nominał o wartości 50 zł. Uwierzycie, że w zupełności wystarczało to na 14 dni kupowania pamiątek, oranżady, chrupek orzechowych, Coca Coli czy najnowszej kasety Smerfne Hity? Stąd też mam wrażenie, że ówczesna cena paliwa była niemal w pełni relatywna do siły nabywczej ówczesnych złotówek. Dlatego paliwo uważam, że wówczas paliwo tak naprawdę nie było tanie. Wielu nie jeździło dwusuwowymi motorowerami tyle, ile by chciało właśnie ze względu na powszechny “brak kasy od rodziców”. Zaplanowanie na Ogarze 50 kilometrowej wyprawy we dwójkę wymagało wcześniejszego poszukiwania inwestora, albo wręcz sponsorów strategicznych (babcia, wujek). Kasę po prostu się żebrało. “Babciu, czy mogę dzisiaj prosić o 5 zł z tytułu urodzin, które mam za 2 miesiące?”.

Po śmietnikach w poszukiwaniu puszek po piwie

Nasz redakcyjny Tobiasz do dzisiaj wspomina swoje początki – zupełnie tak jak ja nie miał kasy na paliwo i posiłkował się szabrowaniem śmietników w poszukiwaniu puszek po piwie, które po skolekcjonowaniu w większej ilości mógł sprzedać na złomie, a zarobioną kasę w całości wydać na paliwo, miksol, albo jakąś niezbędną część. Jeżdżenie jednośladami w tamtym czasie wymagało zdecydowanie więcej zachodu niż dzisiaj. Zdaniem wielu osób, to właśnie ten aspekt wpłynął najbardziej na to, że dzisiaj tak chętnie wracamy do tamtych lat.

W związku z bardzo dużą chęcią jazdy nasz redakcyjny kolega dopuszczał się nawet oszustw związanych z branżą spirytusową. W tamtych czasach nierozerwane banderole z butelek od wódki można było sprzedać po 5 złotych, czyli mniej więcej za tyle, co za kilogram puszek  (albo i nawet więcej). Warto było podłubać. Taki był świat, taka była Polska.

Przeczytaj również:

Motocykle lat 90-tych. Najlepsze co nas spotkało? Nasze zestawienie, ranking TOP7

Ten proceder był szczególnie opłacalny, ale istniał dosyć krótko, koleś skupujący banderole szybko zniknął z krajobrazu miasta i znowu trzeba było wrócić do zbierania puszek i ewentualnego dosypywania do ich wnętrza małej ilości piasku, ale to już opowieść na odrębny artykuł.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Do kosztów eksploatacji polskiego motoroweru z PRL (ale i nie tylko) dochodziło jeszcze mnóstwo innych elementów. Pomijam rzeczy oczywiste, takie jak olej, którego podaż drastycznie wzrastała wraz ze zmniejszającą się ilością kasy na benzynę. Im bardziej Komar czy motorynka kopciła, tym coraz bardziej oczywistym było, że właściciel jest spłukany i rozrabia mieszankę 1 do 2.

Zobacz nasz najnowszy film:

Dawne polskie maszyny wymagały także wzmożonej troski. Te sprzęty absolutnie cały czas się psuły. Padało wszystko, czasem na raz. Przejechanie 100 km bez awarii mogło się wydawać fenomenem. Uwierzcie mi, że pierwsze chińskie skutery sprzed dwóch dekad były mało awaryjne w porównaniu z PRLowskimi cudami techniki. Każda wyprawa wiązała się z koniecznością zabrania ze sobą wielu części i kompletu narzędzi. Na to wszystko trzeba było mieć niestety pieniądze i dobre relacje z lokalnym sklepem rowerowym czy GSem. Czasem za frajer dostawało się wentyl albo naklejkę OGAR. Najśmieszniejsze było to, że na początku lat 90-tych nadal był problem z niektórymi częściami. Nikogo nie dziwiło zatem, że po spinkę do łańcucha trzeba było jechać na drugi koniec województwa. Nie było przecież Allegro i telefonu w każdym sklepie. Dlatego ja często ze swoimi znajomymi wsiadaliśmy na rowery w poszukiwaniu fajki świecy, linki gazu albo zębatki tylnej. Tak od sklepu do sklepu, na co traciliśmy często pół dnia. Drugą część doby poświęcaliśmy na wymianę podzespołu/podzespołów. Często jadąc się próbnie “karnąć” padało jeszcze co innego. Tak zataczało się koło. Chociaż czasami awarię dopadały nas częściej niż koło w Komarze zdołało wykonać pełny obrót.

Pierwsze wyprawy “motocyklowe”

Jak dziś pamiętam wyprawę z kumplem jego Ogarem 200 nad jezioro. Odległość wówczas wydawała się astronomiczna – 35 kilometrów w jedną stronę. Po przejechaniu 15 odkręcił się nam wydech. Każdy chyba wie jakie pole rażenia ma silnik 2T kompletnie pozbawiony tłumika. Podejrzewam, że w promieniu 20 kilometrów spłoszyliśmy całą zwierzynę, a lokalni wędkarze nic już nie złowili. Czy w związku z tak poważną awarią zawróciliśmy? Oczywiście, że nie. Pamiętam tylko, że po powrocie do domu nie mogłem zasnąć. Tak mi dzwoniło w uszach. Oczywiście staraliśmy się na szybko sprzęt naprawiać, ale było to trudne w sytuacji kiedy pogubiliśmy wszystkie śruby. Jak się domyślacie drut na niewiele się zdał. Z resztą wiele elementów już było “łapanych” na drut i plastelinę.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Romet_Ogar#/media/Plik:Ogar200i205.jpg
https://pl.wikipedia.org/wiki/Romet_Ogar#/media/Plik:Ogar200i205.jpg

Normą była też jazda bez kasku. Dziś jest to względnie rzadki widok, zwłaszcza w mieście. Pamiętam jak byliśmy rozdygotani jeżdżąc bez hełmów. “Ty, skręcaj w las, to chyba policja!” Niebiescy jednak w latach 90-tych byli bardziej wyrozumiali niż dziś. Oczywiście zatrzymywano gówniarzy takich jak my. Wówczas wyjścia były dwa. Albo policjant powiedział “spier…cie bocznymi prosto do domu!”, albo spuszczali powietrze.

Przeczytaj również:

Kupiłem Simsona S51. To była najlepsza decyzja mojego życia: motorowery dają szczęście!

W przypadku mojego kumpla Łukasza – lokalnej ogarowej gwiazdy na nic się to zdawało. Miał w plecaku małą samochodową pompkę, którą po przejściu 500 metrów od patrolu uzupełniał to czego brakowało. Potem drogówka się wycwaniła i kazała wykręcać wentyle. “Jutro przyjedziesz po nie pieszo na komisariat” – kwitował mundurowy. Jednak nigdy nie dostaliśmy mandatu.

Ucieczka przed policją. Dzień jak co dzień

Z kolei Tobiasz do dziś z uśmiechem wspomina historię o swojej podróży na Wuesce (oczywiście bez prawka i papierów) nad lokalny zalew. Z naprzeciwka jechała policja. Nasz as tak się przestraszył i podniecił, że zamiast po prostu jechać (przecież nic nikomu by się nie stało), to stwierdził, że musi uciekać przez pola. Pierwszy rów (przydrożny) przejechał, a właściwie przeleciał, bo w panice nawet nie próbował zwolnić. Drugiego rowu nie widział i runął z motocyklem w trawy. Funkcjonariusze wysiedli z auta, zobaczyli, że wstał i zaczęli się z śmiać. Noga naszego uciekiniera potargana (a raczej poparzona od wydechu), motor (w przypadku WSK to dobre określenie) pokrzywiony – większej kary za głupotę dostać nie mógł. Policja upewniwszy się z odległości, że wszystko jest ok, po prostu pojechała przed siebie. Tobiasz musiał pchać WSKę, bo chwilowo nie dało się na niej jechać.

Tobiasz na swojej WSK M06
Tobiasz na swojej WSK M06, początek lat 2000. Dramatyzowane. (Zwróćcie uwagę na ślad hamowania.)

Oczywiście dziś wiemy, że jazda w klapkach, krótkich spodenkach i gołym łbem była głupotą, tym bardziej bez ubezpieczenia czy prawa jazdy, jednak mieliśmy wtedy 12-15 lat maksymalnie. Wielu z nas nie mogło poprosić rodziców o kupienie kasku, bo nawet nie wiedzieli, że ich dzieci jeżdżą z kimś na motorowerze. Takie to były czasy i za tym trochę się tęskni. Dzisiaj wiele osób mających podobne wspomnienie to poważne osoby, bardzo poukładane, mające prężnie działające firmy – jednak gdzieś w głębi duszy nadal w ich żyłach płynie ta punkowa krew. Z drugiej strony prawie każdy łapie się za głowę na myśl o tym, co kiedyś odstawiał na jednośladach i totalnie nie wyobraża sobie, aby jego dzieciak mógł to powtórzyć. Kwestie bezpieczeństwa są po prostu najważniejsze. Dajcie znać co o tym myślicie. Mam wrażenie, że jest to bardzo ciekawy temat do podjęcia merytorycznej dyskusji.

Przeczytaj również:

Simson S51: obecnie najgorszy motocykl na początek – dlaczego?

Jednocześnie współczuję młodszym pokoleniom wychowanym już w erze “cyfrowej”. Piękne w latach 90-tych było to, że nie było powszechnie dostępnego Internetu i smartfonów. Przez to każde wakacje wiązały się z przebywaniem na zewnątrz przez większość doby. Najlepszymi rozrywkami było jeżdżenie na motorynce, rowerze, granie w piłkę, słuchanie przegrywanych milion razy kaset, radia czy czytanie Bravo Sport.

Kto z Was chciałby mieć taki wehikuł czasu, cofnąć się do tamtych lat choćby na jeden dzień?

Obejrzyj również nasz film:

Leszek Śledziński

Emerytowany dziennikarz motoryzacyjny portalu Jednoślad.pl

Inne publikacje na ten temat:

8 opinii

  1. To były super czasy – motorynkami śmigaliśmy po lasach, a kiedy zobaczyłem nową Stellę z silnikiem Jawa 225 z prawdziwą automatyczną skrzynią 2 biegową to po prostu był kosmos. Śniła mi się po nocach. Ale z tą awaryjnością nie było aż tak żle. Zrobiłem kilka tras na produktach Rometa – np. 135km z Łodzi do Warszawy czy 163km z Białogardu do Wyrzyska Rometem 50 T-1 z silnikiem 019 i pokonałem te trasy bez awarii pomimo że sprzęty były dopiero kupione. Może po prostu był to fart a może nie były jeszcze w tak złym stanie.

  2. Mnie to prawie w caości ominęło, mało kto z kumpli miał jakiegoś sprzęta, nie było gdzie trzymać, więc w 91 by skok wprost do samochodu. A że był to UAZ469 chlający 12-15 l/100 km zielonego paliwa (bo tańszej, niebieskiej, już nie było), to przygody samochodowe były porównywalne z motorowerowymi. Gdzie by człowiek nie pojechał, zawsze mu coś odpadło i trzeba było łatać, kleić, drutować 🙂 Łza się w oku kręci, ale wracac do tych czasów bym nie chciał… Faktycznie byla to szkoła radzenia sobie, której współczesnym małolatom w większości brakuje.

  3. Pamiętam,jak kolega wyciągnął z blaszaka motorynkę. I od tego się zaczęło. Naprawy,pchanie do domu,modlenie się o dobrze wyregulowany zapłon. Ale jak już zapaliła…. Kiepskie światła,brak hamulców i prawie zerowa moc silnika łącznie z zaplutymi olejem plecami.. To był mój raj na ziemi:)
    Dopiero po gimnazjum kupiłem sobie Ogara 200. Zaczęły się naprawy,patenty i dorabianie gdzie się da aby tylko mieć na olej i na paliwo. Po kompletnym remoncie stał się bezawaryjny. Zrobienie ponad 50 km w jeden dzień nie było niczym trudnym,jednak to zupełnie co innego zrobić remont pod koniec lat 90 a co innego w czasach PRLu…
    Mijały lata,kolega oddał motorynkę,dorobił się japońskiej szlifierki. A u mnie w garażu nadal czuć nostalgie bijącą od Jawy 350 TS,którą od podstaw wyremontowałem. Nic tak pięknie nie pachnie jak opary paliwa z olejem wydobywające się z rozgrzewającego się silnika. Żadna Japonia nie dała mi tyle frajdy co dudnienie rzędowym twimem po starówce w mieście pomiędzy blokami.
    Pojawienie się nad morzem w wakacje Jawą wywołuje więcej zamieszania niż nowiutkie Ducati z salonu. Ludzie tęsknią za tymi motocyklami. Co najlepsze – każdy z kasą może mieć Ducati. Tylko pasjonat z wiedzą mechaniczną może na co dzień jeździć Jawą bezawaryjnie:

  4. Ewolucja WSKi i wueskopodobnych sprzętów jest zadziwiająca. Najpierw były nieosiągalnym marzeniem, potem luksusem dla nielicznych, żeby po jakimś czasie stać się synonimem obciachu. A teraz wracają w pięknym stylu :-)))

  5. Artykuł w sumie ciekawy i fajnie “zobaczyć” te motorowery z perspektywy tamtych lat. Jednak dzisiaj co do pewnej części zgodzić się nie mogę. Może i wtedy w tych tworach padało co chwila co innego, ale wynikało to raczej głównie z niedbalstwa przy eksploatacji (no bo czym by się przejmował taki 12-13 latek skoro jeździ?) i jakości części zamiennych. Dzisiaj mimo iż powszechnie dostępne są zamienniki z chin, to okazują się one nie tak złej jakości jak można się spodziewać. I tak jak autor mógł opowiedzieć jak wyglądała eksploatacja Rometa w latach 90tych tak ja śmiało mogę powiedzieć jak wygląda dziś, szczególnie, że Ogarem jeżdżę od ponad 3 i pół roku i znam każdy jego problem od podszewki. Dziś jeśli zadba się o ten motorower dostatecznie (najlepiej rozebrać go co do śrubki i złożyć od nowa uwzględniając wymianę tego co trzeba) to może być naprawdę nie bardziej awaryjnym sprzętem od tanich marketowych skuterków, a ma on jednak nieporównywalnie lepszy wygląd, czy styl. Dalsze wyprawy też wcale nie bywają takie straszne 🙂 Polecam spróbować swojej przygody z takim wynalazkiem, bo nie dość, że uczy to daje przyjemność i satysfakcję.

  6. Miałem Komarka w latach osiemdziesiątych potem zmieniłem go na Romera dwuosobowego następnie z tatą wsadziliśmy mu silnik Jawki orginalny nie przytłumiony jak w Ogarah tatą miał Ogara z pierwszej serii sprzedał go w roku 2000 jak sprzęt był dobrze przygotowany do sezonu olej w skrzyni wymiany to jedyny problem był skąd wziąć paliwo gdy przydział na kartki się skończył czasami świece zarzuciło i styki przerywacza trzeba było co jakiś czas przeczyścic papierkiem ścierny tylko o sprzęt trzeba dbać a nie drutowa . Obecnie mam Simsona z 83 roku ma jeszcze plomby na silniku fakt że przebieg niewielki bo 18000 tysięcy ale w ciągłej eksploatacji czyszczenia gaźnika drobne regulacje i Simsonek śmiga jak nie jeden młodzieniaszek .Polskę pojazdy były gorzej wykonane włącza to prostsze i gdy się o nie zadbało też jeździły bez problemowo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button