- Kirgistan to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Niesamowite krajobrazy sprawiają, że możesz poczuć się jak w USA, Boliwii, Gruzji, Rumunii, Nowej Zelandii i całej masie innych egzotycznych miejsc, a wszystko to na przestrzeni zaledwie kilkuset kilometrów.
- W trakcie wyprawy Motul Azja Tour powstał niesamowity film. Link do filmu znajdziesz w tym artykule!
- W tym artykule przeczytasz naszą relację z naszej motocyklowej podróży po Kirgistanie
- Do Kirgistanu pojechaliśmy razem z Motul Polska w ramach projektu Motul Azja Tour, a więc konkursu, w którym można było wygrać niesamowitą podróż życia!
- Więcej niesamowitych relacji, zdjęć, filmów oraz informacji ze świata motocykli i testów motocyklowych znajdziesz na naszej stronie, jednoslad.pl!
Kirgistan to jedna z moich największych podróżniczych niespodzianek. To kraj kontrastów i zaskakujących zmian krajobrazu. Raz czujesz się jak w Arizonie, a za zakrętem czekają na Ciebie zielenie przypominające tajemniczy Maramuresz. Z drugiej strony są tam góry wysokie, niesamowite przełęcze górskie, malownicze trasy szutrowe i miejsca, w których po prostu będziesz miał ochotę usiąść i nie robić nic.
Czasami naprawdę zastawiam się czy ruch, który zrobiłem lata temu był słuszny. Łączenie pracy z pasją wydaje się wspaniałe, piękne i w jakiś sposób docelowe. Pewnie tak jest w baśniach i opowiadaniach tipsiastych ciotek na imieninach u wąsiatych wujków. W rzeczywistości w takich połączeniach odnajduje więcej odcieni szarości niż samej bieli. Można oczywiście podejść do tego w sposób prosty i powiedzieć: “a tam, gadasz głupoty, chodź do mnie do fabryki to zobaczysz”. Pewnie, że tak. Jest jedno, zasadnicze “ale”. Kończysz pracę w piątek, wsiadasz na motocykl i masz weekend. Odpoczywasz. U mnie wygląda to trochę inaczej, to skomplikowane. Kocham to, ale rzadko kiedy na motocyklu nie jestem w pracy.

Dlaczego ja o tym? To proste. Pojechałem na wyjazd motocyklowy, podczas którego przypomniałem sobie dlaczego tak bardzo lubię jeździć na motocyklach i przede wszystkim jadąc na motocyklu naładowałem baterię, które normalnie rozładowuje jeżdżeniem. Okazuje się, że można!
Dziękuję.
Motul Azja Tour. Droga do gwiazd
Już wcześniej słyszałem o konkursie, w którym można wygrać wyjazd, gdzieś w świat. Laureaci pierwszej edycji pojechali do RPA, drugiej do USA. Na tegorocznych laureatów konkursu miała czekać podróż życia, wyjazd do Kirgistanu. Obserwowałem bacznie podróże z pierwszych dwóch edycji i bardzo się cieszyłem, że mogę wziąć udział w kolejnej – tym bardziej, że mieliśmy jechać do Kirgistanu, jednego z tych krajów, który szczególnie chciałem odwiedzić.
Zanim jednak jeszcze zacznę o podróży, tytułem wstępu oraz wyjaśnienia chciałbym napisać jeszcze jedną rzecz. W trakcie wyjazdu nie robiłem specjalnych notatek, nie wysyłałem do redakcji relacji po każdym dniu, to pewnie sprawi, że pomylą mi się dni lub niezbyt dokładnie określę dystans jaki przejechaliśmy. Nie ma to jednak dla mnie większego znaczenia. Dla mnie najważniejsze są emocje i wspomnienia – tym właśnie chciałbym się z Wami podzielić. Z drugiej strony wiem, że część z Was trafi na ten artykuł przygotowując się do swojej kirgiskiej wyprawy. Spokojnie, chociaż nie mam pamięci do miejscówek, bo nigdy do tego nie przywiązuję większej wagi, to gdzieś na mejlu mam przesłaną przez organizatora przed wyjazdem mapę naszej podróży – będzie dobrze.
Biszkek. Jeszcze tylko na bazar Osz…
Do Kirgistanu polecieliśmy oczywiście samolotem. Z grupą spotkałem się i poznałem na lotnisku w Warszawie. Tak naprawdę ekipa Motula miała okazję już wcześniej poznać się z laureatami konkursu. Ja niejako dołączyłem do ekipy na ostatnią chwilę. Na szczęście czekał nas długi lot z przesiadką w Stambule, więc czasu na poznanie się było co nie miara. W końcu dolecieliśmy na miejsce. Na lotnisku w Biszkeku czekał na nas przewodnik oraz bus, którym wraz z bagażami zabrał nas do hotelu. Czekała nas noc w klimatyzowanym pokoju – to dobrze. Upał był nie do wytrzymania, tym bardziej, że jeszcze nie byliśmy przyzwyczajeni do tak wysokich temperatur. Szczęśliwie dla nas wszystkich pierwszego dnia nie mieliśmy zaplanowanych żadnych atrakcji. Mogliśmy się skupić na odbiorze motocykli, poznaniu ich, bezstresowym przepakowaniu bagażu oraz na zakupach na pobliskim bazarze Osz.

Po odbiorze motocykli wyruszyliśmy na wcześniej wspomniany Bazar Osz. Tam kupiliśmy wszystko czego zapomnieliśmy wziąć z domu. Wyposażyliśmy się w kwas chlebowy oraz całą masę rzeczy, która sprawiła że w drodze powrotnej bardzo nerwowo spoglądaliśmy na wagę bagażu. Zanim jeszcze wybraliśmy się na kolację sparowaliśmy nasze interkomy – dzięki temu mogliśmy później ze sobą rozmawiać, ale i dzięki temu oszczędziliśmy bólu jednemu z naszych (o tym już zachwilę). Koniec końców byliśmy gotowi. Mogliśmy rzucić się w wir podróży!
No to w drogę!
W końcu opuściliśmy Biszkek. Nie powiem, że jazda przez stolicę azjatyckiego kraju miała być ogromną przyjemnością, ale nie ma co marudzić – jeździłem w zdecydowanie trudniejszych warunkach miejskich. To co zdziwiło mnie to od razu, to totalny brak motocykli. Z naszymi DR-kami czuliśmy się jak przybysze z innej planety. Ludzie robili nam zdjęcia, z ciekawością przyglądali się nam i przede wszystkim uśmiechali – niesamowity klimat!
Z zachwytów nad urokami Kirgistanu co chwilę wyrywali nas kierowcy samochodów. W Kirgistanie jest spokojniej niż np. w Indonezji czy Wietnamie jednak nadal na drodze panuje “wolna amerykanka” i na każdym kroku trzeba się mieć na baczności. Tutaj nawet nie chodzi o to, że kierowcy łamią przepisy, bo do tego można się przyzwyczaić. Bardziej niebezpieczną sprawą jest fakt, że z uporem maniaka chcieli się przed nami popisać, a to jest najgorsze co może być. W końcu opuszczamy Biszkek. Prujemy w kierunku ogromnego jeziora Issyk-Kul, które jest celem naszej podróży. Miejscowości położone w otoczeniu jeziora są oczywiście kurortami, chociaż to słowo w Kirgistanie ma trochę inne znaczenie. Z jednej strony na wakacje przyjeżdżają tam najbogatsi Kirgizi, z drugiej nie widać tam jakość szczególnie bogactwa- przynajmniej z europejskiego punktu widzenia. Nie jest to rumuńska Konstanca czy nawet nasze rodzime Mielno. Pamiętajmy, że Kirgistan jest krajem ubogim i dla wielu jego mieszkańców wizyta nad tym jeziorem jest po prostu spełnieniem marzeń. Z drugiej strony o Kirgistanie nie mogę powiedzieć, że jest to kraj trzeciego świata. Jest tam biednie, ale porządnie – jak przystało na “stany”.
Z asfaltów na szutry
Tak czy inaczej pierwszy dzień spędzamy na asfaltach, ale nieśmiało witamy się z szutrami. W końcu docieramy nad jezioro, które jest tak duże, że wygląda jak morze. Nie należę do osób, które szczególnie rozczulają się nad widokiem wody, ale ośnieżone szczyty gór odbijające się w wodzie, a przy tym czerwonawy odcień skał robi niesamowite wrażenie. Noc spędzamy w pensjonacie nad brzegiem jeziora. Nad ranem ruszamy w góry. Przed wyjazdem przewodnik Tomek prosi nas o zabranie ze sobą ciepłych ubrań, bo będziemy wjeżdżać na sporą wysokość, a to może oznaczać spotkanie z deszczem czy nawet śniegiem.
Zanim jednak rozpoczęliśmy motocyklową wspinaczkę górską odwiedziliśmy niesamowity kanion Skazka (nieopodal miejscowości Tosor). Jeśli zapytalibyście mnie jak zapamiętałem to miejsce to odpowiedziałbym: Panie, Ameryka! I to dosłownie.

Niesamowite formacje skalne, wszechobecny czerwony kolor sprawiają, że naprawdę można się zapomnieć i pomyśleć, że jest się w zupełnie innej części świata. Z jednej strony nie musieliśmy jakoś szczególnie dużo spacerować, aby wejść na naprawdę odstrzałowy punkt widokowy, ale z drugiej jestem niemal pewien, że jeśli miałbyś/miałabyś ochotę na dłuższy spacer to nie poczujesz się zawiedziony/a.
W końcu wskakujemy na motocykle i ruszamy w góry. Najpierw miejscowość Barskoon. Przed wjazdem w góry obowiązkowo należy odwiedzić stację paliw i zatankować. Opuszczamy kirgiskie Stany Zjednoczone i wjeżdżamy do Gruzji (również kirgiskiej). Krajobraz staje się zielony, a widoki po raz kolejny tego dnia zapierają dech w piersiach. Wspinamy się po szutrowych serpentynach. Robi się coraz chłodniej, aż w końcu jest zimno. Zakładamy na siebie wszystko co mamy – jesteśmy na prawie 4 tys. m n.p.m! W sumie zanim zobaczyliśmy olbrzymi znak informujący o wysokości, to czuliśmy oznaki mniejszej ilości tlenu. Nie tylko oddychało się cieżej, ale przede wszystkim jechało, motocykle traciły mocy. Pełne odkręcenie manetki gazu kończyło się zalewaniem silników. Musieliśmy umiejętnie operować manetką gazu oraz biegami. Jeśli nigdy tego nie przeżyłeś, to warto spróbować. Niezwykłe przeżycie. Po raz kolejny tego dnia krajobraz zmienił się całkowicie. Zielone łąki, pastwiska i góry zmieniły się w krajobraz księżycowy. Równie piękny, ale niesamowicie surowy.
Uciekamy przed burzą

Dlaczego warto mieć w podróży interkom?
Jak Kirgistan to jurty!
W końcu zjeżdżamy z głównej trasy i wjeżdżamy w szutrówkę, która ma nas doprowadzić do jeziora Son-Kol. Ciężko opisać mi urok tej trasy nie zahaczając o opisy przyrody znane z “Nad Niemnem”. Wiem jednak, że guzik to Was interesuje, dlatego dam sobie spokój. To co jednak najważniejsze, to fakt, że prujemy szutrami położonymi w zielonej dolinie, nad nami unoszą się chmury burzowe, walą pioruny, pada deszcz, świeci słońce, pojawia się tęcza, a to wszystko nad nami. Z podniecenia, aby dać upust emocjom krzyczę do kasku z radości. To jedna z najpiękniejszych chwil jakie przeżyłem na motocyklu.
Uwaga!
Co to za wyprawa bez kapcia?
Kolejny dzień miał być dniem odpoczynku. Czekał na nas stosunkowo krótki odcinek asfaltowo-szutrowy do Narynia. Zanim jednak naszym oczom pojawił się asfalt musieliśmy zmierzyć się z dosyć trudnym szlakiem górskim. Strome zjazdy, często nad przepaścią – oczywiście bez zabezpieczeń sprawiały, że każdy myślał nad swoim kolejnych ruchem dwa razy zanim go wykonał. Poza tym kurz. Ten dał się tego dnia we znaki i sprawił, że u celu wyglądaliśmy zdecydowanie jakbyśmy skończyli swoją zmianę w młynie niż przyjechali na motocyklach.
Na każdej wyprawie motocyklowej musi być chociaż jeden kapeć. Tak jest i tym razem. Na szczęście jedzie z nami samochód z zaopatrzeniem, częścią ekipy i mechanikiem. Nie musimy myśleć o zmianie dętki, możemy zająć się rozmowami i wymianą spostrzeżeń o ostatnich dniach. W końcu motocykl stanął na własnych kołach, a my mogliśmy ruszyć dalej. Czekał na nas nocleg w Naryniu i przepyszna kolacja. Wreszcie spróbujemy szaszłyków – tak popularnych w tej części świata.
Czas na prawdziwy offroad
Kolejnego dnia mieliśmy do nawinięcia spory dystans po szutrach. Wyjechaliśmy z Narynia i kierowaliśmy się do Koczkoru. Najpierw odwiedziliśmy lokalną cegielnie, chociaż cegielnia to chyba słowo użyte na wyrost. Rodzina wytwarzała prawdopodobnie na swoje potrzeby cegłę. Co ciekawe, nie musieli wypalać swoich produktów. Wystarczyło, że ich cegły poleżały na słońcu i po dniu były gotowe do użycia. Inną kwestią jest tempo powstawania cegieł. Gospodarz powiedział nam, że aby wytworzyć wymaganą ilość cegły na jeden dom, potrzeba jest aż miesiąca ciężkiej pracy!
Jadąc dalej dojechaliśmy do zbiegu dwóch rzek: Naryń i Mały Naryń. Oj nie chciałbym być w skórze osoby, która na skutek nieszczęśliwego zbiegu wydarzeń wpadłaby do tego kotła! Jednak moją uwagę przykuł odcień mieszających się wód. A w zasadzie różnice w odcieniach. Niesamowity widok!
W trakcie całej wyprawy mieliśmy niezwykłego pogodowego farta. Cały czas towarzyszyły nam chmury burzowe, ale w większości przypadków ocieraliśmy się o nie, albo jechaliśmy przed nimi, albo za nimi. W końcu dojechaliśmy do miejsca, gdzie prawdopodobnie chwile wcześniej padało. Opad doprowadził do osunięcia się sporej warstwy gliny na drogę. W trakcie przejeżdżania jeden z motocykli zapadł się w tym bajorze. Chwilę nam zajęło zanim go wyciągnęliśmy, a było się z czym szarpać. W tym grzęzawisku nie dało się stać, ponieważ od razu zapadały się nogi. Oczywiście zapadłem się tam po kolana i szczerze mówiąc miałem spory problem żeby się stamtąd wydostać. Na szczęście w opuszczeniu tego grajdołka pomogła reszta ekipy.
Motul Azja Tour: z błota do wody
Ostatniego dnia naszych Kirgiskich zmagań nasz przewodnik zabrał nas najtrudniejszy odcinek wyprawy. Bardzo podoba mi się idea prowadzenia motocyklistów przez tereny o przemyślanym stopniu trudności. Na początku czekały na nas łatwe odcinki, na końcu trudne. Dzięki temu każdy miał czas na rozjeżdżenie się, przystosowanie do jazdy w terenie i naukę pokonywania trudności. Ostatni etap prowadził przez góry. Tak naprawdę naszej trasie bliżej było do ścieżki pasterskiej niż pełnoprawnej drogi, chociaż gdyby spojrzeć na to z kirgiskiego punktu widzenia, to może wcale nie jest prawda.
Na trasie leżały dziesiątki luźnych kamieni, piachu i przeszkód, z którymi musieliśmy sobie poradzić. Tak naprawdę żadne ekstremum, ale trzeba było wykazać się rozsądkiem i analitycznym myśleniem w obieraniu ścieżki przejazdu. Poza tym, zwieńczeniem tego etapu był przejazd przez rzekę. Najpierw zjazd ze stromej górki, zakręt i wjazd do brodu. Sama rzeka nie była jakoś bardzo głęboka. W najgłębszym miejscu wody było może po kolana. Natomiast największą przeszkodą były ogromne kamienie, które wytrącały kierownicę z ręki i powodowały całą masę problemów. Jeden z naszych na takim kamieniu przewrócił się i wpadł z motocyklem do wody. Po podniesieniu silnik jeszcze na chwilę odpalił. Jednak po zgaszeniu odpalić ponownie już nie chciał. rzeka napompowała do wydechu i filtra powietrza całą masę wody i wszystko pływało. Rozebraliśmy zatem sprzęt: zdjęliśmy zbiornik, wykręciliśmy świecie, wyjęliśmy filtr, cały dolot. Wszystko wysuszyliśmy i podejmowaliśmy próby odpalenia. Na nic to się zdało. Próbowaliśmy przez dwie godziny. Mieliśmy nawet wrażenie, że woda znalazła się w zbiorniku i stąd problemy z odpaleniem. Niestety. Zmiana zbiornika nie pomogła. W końcu wykorzystaliśmy siłę grawitacji i najpierw siłą rozpędu ludzkich nóg i rąk a potem wykorzystując zjazd z górki odpaliliśmy bestię na pycha. Cóż. Podobno tam gdzie kończy się plan, tam zaczyna się przygoda!
Zobacz nasz film o podróży po Kirgistanie:
Ale zajebisty wyjazd
Też tak chce!