- Chińczycy od wielu lat są potęgą gospodarczą, a to sprawia, że praktycznie cały świat jest uzależniony od produktów powstających w państwie środka.
- Chińskie motocykle nie kojarzą się nam zbyt dobrze. To pokłosie marnej jakości jednośladów sprzedawanych przed laty w polskich marketach. Ich jakość była nie tylko mizerna, ale jazda na nich momentami była po prostu niebezpieczna.
- Wszystkiemu jesteśmy sami sobie winni. To polskie firmy rozpoczęły import słabej jakości motocykli ze wschodu i tak właśnie rozpoczęła się fala, która zalała polskie drogi.
- Jakość motocykli chińskich dostępnych w naszym kraju diametralnie się zmieniła. Jest to zasługa stanu portfela przeciętnego Polaka. Stać nas na więcej i wymagamy więcej. W związku z tym importujemy do naszego kraju lepsze jednoślady.
Chińskie motocykle to jedna z najbardziej zagadkowych i do głębi poruszających spraw dla motocyklistów. Większość z nas podchodzi do nich bardzo sceptycznie, ale wyniki nie kłamią – sprzedają się znakomicie. Zresztą Chińczycy mają się czym pochwalić. Chińskie motocykle kiedyś, a chińskie motocykle dzisiaj, to dwie różne sprawy. Czy jest lepiej? Jak to się stało, że Chińczycy osiągnęli tak duży sukces sprzedażowy i produkcyjny. Dlaczego Europa nie potrafi walczyć z gospodarką Państwa Środka?
Oczywiście na te pytania odpowiedź zna każdy, przeciętny Polak, a przynajmniej wydaje mu się, że zna. Korzenie sukcesu sięgają jednak dużo głębiej. Bo przecież krajów, w których koszty produkcji są niskie jest wiele. Nie każde państwo jest jednak w stanie produkować i eksportować swoje towary na tak szeroką skalę. Chińczykom to się udało.
Potęga Chin: historia przede wszystkim
Jako Europejczycy jesteśmy przyzwyczajeni, że wszystko kręci się wokół starego kontynentu i że to właśnie te tereny są w jakiś sposób (z gospodarczego punktu widzenia) ważniejsze od reszty świata. Tymczasem zanim doszło do wybuchu rewolucji przemysłowej, to właśnie Chiny i Indie były potęgami, z którymi musiał się liczyć cały świat. Zmiany gospodarcze oraz usprawnienie systemu produkcyjnego doprowadziły do wyrównania tego wyścigu, a następnie do przegonienia azjatyckich potęg. Podobnie było z USA, które w XX wieku przeżyły prawdziwy wybuch gospodarczy. Dzisiaj akcje Jankesów tracą na wartości. Czy powinniśmy się obawiać? Być może. Czy jest to kwestia, która kogokolwiek powinna dziwić? Raczej nie. Z azjatyckiego punktu widzenia wszystko wraca do normy.
Brzmi to nieco tragicznie, ale wystarczy dokładnie przeanalizować historię Chin, aby utwierdzić się w tej teorii. Tak po krótce wspomnimy tylko, że w najliczniejszym państwie świata obowiązuje pojęcie, które jest symbolem potęgi naukowej i technologicznej tego kraju, chodzi o “Cztery Wielkie Wynalazki”. Czym one są? To właśnie w Państwie Środka po raz pierwszy pojawił się druk, kompas, papier i proch. Ciężko zatem w historii szukać państwa, które mogło być większą potęgą.
Dzisiaj w mediach możemy słyszeć, że zarówno Chiny jak i Indie to “mocarstwa wschodzące”, co już ogniskuje naszą uwagę w miejscu, w którym możemy sądzić, że to my (Europejczycy) jesteśmy potęgą i to za nami goni reszta. Musimy jednak pamiętać o historii i o tym, że jednym z najczęściej wypowiadanych słów odniesieniu do Chońskiej Republiki Ludowej jest Zhōngguó, a więc po prostu Państwo Środka. Oznacza to zatem, że w świadomości przeciętnego mieszkańca Chin, to właśnie ich kraj był i zapewne jest centralnym elementem ładu.
Przegraliśmy to starcie i co teraz?
Dzisiaj wydaje się, że gospodarczym dyrygentem świata (pozornie) są Stany Zjednoczone i to ich uwaga decyduje o tym kto się liczy, a kto nie. Dlaczego pozornie? Z każdym rokiem widzimy wzrost chińskiej gospodarki i z każdym kolejnym prezydentem USA możemy obserwować skupianie coraz większej uwagi właśnie na kraju Zhōngguó. Tymczasem ostatnie wydarzenia w związane z eskalacją pandemii koronawirusa pokazały, że Europa oraz USA już dawno wyszła z roli wujka “dobra rada”. Dzisiaj bliżej nam do pozbawionej głosu i możliwości jakiegokolwiek ruchu zahukanej żony z mężem tyranem u boku. Może to nieco przejaskrawiony przykład, ale pomyślmy analitycznie. Tego typu problemy wychodzą na jaw w momencie gwałtownego i nieoczekiwanego zwrotu akcji. Takim niewątpliwe był wybuch pandemii i to właśnie eskalacja COVID-19 obnażyła beznadziejną pozycję np. europejskiej gospodarki. Problemy paliwowe, uzależnienie produkcyjne, które wstrząsnęły całym światem były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej.
Szybko okazał się, że wprowadzenie lockdownu w Chinach ma realny wpływ na niemal każdą fabrykę świata. Jak to możliwe? Wyobraźmy sobie markę, która produkuje motocykle we Włoszech. Oto ta marka musi być w jakiś sposób zaopatrywana. Oczywiście, w przekazach marketingowych, banerach reklamowych czy nawet na samym produkcie znajdziecie informacje, że owy produkt jest “made in italy”. Nie oznacza to jednak, że każdy podzespół tego motocykla powstał na Półwyspie Apenińskim. Finalnie może się okazać, że problem z dostawą kondensatorów (lub obojętnie jakiej drobnicy z chin) wpłynie realnie na opóźnienia produkcyjne elementów elektroniki do motocykli, a to spowoduje zatrzymanie linii montażowych. Tęgie głowy zdawały sobie z tego sprawę od dawna. Jednak dopiero Covid uzmysłowił nam jak duży jest ten problem i jak bardzo jesteśmy uzależnieni od Chin.
Chińskie motocykle: cena czyni cuda!
Pewnie drapiecie się po głowie i zastanawiacie po co ja o tym się rozpisuje skoro to wszystko wiadomo. Sprawa jest prosta. Dzisiaj większość produktów codziennego użytku, które Cię otaczają pochodzą w jakimś stopniu z Chin. Oczywiście są wyjątki, które w tym przypadku potwierdzają regułę. To sprawia, że możemy zacząć analizować pewne kwestie. Czy jeśli w Chinach powstają super telefony, monitory, telewizory, pralki, mikrofalówki, głośniki itd. to oznacza że motocykle są wyjątkiem? Nie, nie są. Zachodzi tutaj nieco inny problem. O ile dla wielu osób nie jest większym problemem wydać 6 tysięcy złotych na telefon np. z jabłkiem wygrawerowanym na tylnej obudowie, o tyle za skuter 50 cm3, raczej jesteśmy skłonni zapłacić poniżej 4 tysięcy złotych.
Pójdźmy o krok dalej. Paręnaście lat temu byliśmy skłonni zapłacić za chiński skuter nawet poniżej 2 tysięcy złotych. Czym innym to było niż proszeniem się o problemy? Kilka lat temu na targach w Kolonii rozmawiałem z nowo poznanym chińczykiem. Był podniecony obecnością polskiej firmy, która od podstaw tworzyła jeansy motocyklowe w Polsce. Sprawa błaha może się wydawać. Jednak dla przeciętnego chińczyka posiadanie produktu europejskiego pochodzenia jest nobilitujące. Oczywiście, mogą wyprodukować wszystko i w zasadzie produkują wszystko. Jednak dla sfer najwyższych modne jest posiadanie rzeczy produkowanych na starym kontynencie. Europejczycy z kolei kupują w chinach w momencie, w którym chcą zaoszczędzić.
Przeczytaj również:
Chińskie skutery i motorowery: moim okiem
Prowadzi to do skrajnych motoryzacyjnych patologii. Wyobraźcie sobie chińskiego producenta np. gaźników motocyklowych. W swoim portfolio ów producent posiada trzy różne gaźniki do jednego modelu motocykla. Pierwszy gaźnik kosztuje 3 dolary, drugi 17, a trzeci 77. Zgadnijcie, który gaźnik był wybierany do skutera sprzedawanego w polskim markecie w cenie poniżej 2 tysięcy złotych. Odpowiedź jest prosta: żaden z nich. Handlowiec targował się tak długo aż otrzymał cenę 2.5 dolara za gaźnik. Mogło oznaczać to zmiany konstrukcyjne, które doprowadziły do jeszcze większego ograniczenia kosztów produkcji, co finalnie przekładało się nie tylko na żywotność elementu, ale również jego wpływ na działanie innych podzespołów. Miało być tanio? Jest!
Oczywiście, to też nie jest tak, że akurat specjalnie na potrzeby polskiego rynku stworzono ultra tanie gaźniki. Przecież wiele z tych sprzętów w niezmienionej formie za to pod różnymi banderami pojawiało się w najróżniejszych miejscach świata. Tak czy inaczej to podejście sprawiło, że wolumen produkcyjny był ogromny, co finalnie również miało spory wpływ na końcową wartość produktu. Maksymalizacja wolumenu produkcyjnego poszczególnych podzespołów miała również olbrzymi wpływ na redukcje kosztów oraz optymalizację produkcji. Co znowu sprawiło, że było taniej. Nie bez wpływu na dostępność produktów z Chin miały bardzo niskie koszty transportu, które bardzo szybko sprawiły, że każdy Polak czy Europejczyk mógł bez większości trudu, ryzyka i niezwykle preferencyjnych cenach kupić wcześniej wspomniany gaźnik czy jakikolwiek inny element motocykla.
Sukces chińskich motocykli: tania siła robocza i niskie koszty wysyłki
Oczywiście należy pamiętać, że wyprodukowanie tego samego gaźnika w Europie będzie zdecydowanie droższe niż w Chinach. Dlaczego? Po raz kolejny odpowiedź nie jest zaskakująca: państwo środka dysponuje tanią siłą roboczą, z której korzystają praktycznie wszyscy. Owszem, część firm mówi głośno o dobrym traktowaniu ludzi i godziwych wynagrodzeniach, co oczywiście wynika z mechanizmów PR oraz CI, jednak nie wiem jak Wy, ale ja mam bardzo małe możliwości weryfikacyjne dobrego serca najbardziej krzyczących korporacji. Z całego serca liczę na to, że faktycznie szanują swoich pracowników. Tania siła robocza to jednak nie wszystko. Przecież jakimś cudem motocykle, części czy akcesoria wytworzone w Chinach muszą trafić do sprzedaży w Europie.
Przeczytaj również:
Do którego roku można w UE zarejestrować motocykl spalinowy? To koniec pewnej ery…
Tutaj po raz kolejny kłania się COVID i rozwój sprzedaży internetowej, chociaż tym razem to nie COVID był zapalnikiem do popularyzacji zakupów przez Internet. Tak naprawdę ten rodzaj zakupów już od lata stawał się z roku na rok coraz bardziej popularny, a pandemia po prostu przyspieszyła to co było nieuniknione. Zakupy, nawet z Chin stały się bezpieczne i łatwe. Klientom nawet przestało przeszkadzać, to co na początku było największym problemem oczekiwanie na produkt, a płatności zostały dopracowane do tego stopnia, że czasami naprawdę łatwiej jest coś kupić przez Internet niż wychodzić z domu. Dodatkowym atutem są praktycznie zerowe koszty transportu i brak naliczania cła na pojedyncze produkty drobnicowe, co po raz kolejny wpływa na niską cenę chińskich produktów.
Co z motocyklami i skuterami z Chin?
Wracając jednak do motocykli wyprodukowanych w Chinach, a sprzedawanych w Polsce. Problem dotyczący tych pojazdów w dużej mierze leży w historii naszej kooperacji z rynkiem wschodnim. 20 lat temu chińskie skutery oraz motocykle zalały nasz rynek i były sprzedawane w salonach, sklepach, a nawet marketach. To nie jednak tak, że Chińczycy zaplanowali motocyklowy Blitzkireg na nasz rynek i chcieli go zniszczyć zalewając nas badziewnej jakości jednośladami. Tak naprawdę zrobiliśmy to sobie sami. Sami kupowaliśmy najtańsze ruiny, a co gorsza kupowaliśmy je w miejscach, w których nie otrzymywaliśmy żadnego wsparcia technicznego.
Jak pewnie dobrze wiesz, jednoślady przypływają z Państwa Środka w kontenerach. Na statku, w dość niesprzyjających warunkach spędzają sporo czasu (wilgoć, zasolenie). Następnie są skręcane i uruchamiane – fajnie jeśli robi to przeszkolona kadra i robi to posiadając odpowiednie doświadczenie. W czasach prosperity chińskie skutery i motocykle wyjeżdżały z marketów bardzo często bez żadnego serwisu czy kontroli, która miałaby sprawić, że jazda nimi byłaby bezpieczna. Tak oto jeszcze na przy marketowych parkingach dochodziło do scen dantejskich. Nowe nabytki posiadały całą masę wad, nie odpalały, krztusiły się i dusiły, były źle skręcone, a jakość powłok lakierniczych przyprawiała o zawroty głowy. Tutaj rodził się problem. Klienci nie mieli się do kogo zwrócić ze swoimi problemami.
Przeczytaj również:
Najgorsze skutery świata: ich posiadanie mogło zakończyć się naprawdę źle. Ranking TOP5
Co gorsza za import owych pojazdów odpowiadały marki “krzaki”, które pojawiały się i znikały z rynku jak grudniowy śnieg. Tak naprawdę każdy mógł (w sumie dzisiaj również) wyłożyć gotówkę i rozpocząć import śmieci do Polski. Tak, mowa o imporcie! A jeśli o nim mowa, to oznacza, że nikt nas nie zmusił do kupowania chińskich śmieci. Robiliśmy to sami. Miało to oczywiście podstawy socjologiczne oraz gospodarcze. Przeciętnego Polaka nie było stać na zakup nowego, markowego motocykla. Po drogach jeździły zużyte Komarki, Simsony, motocykle WSK czy inne zużyte już do granic możliwości sprzęty. Mówimy oczywiście o czasach, w których wcześniej wspomniane jednoślady praktycznie nie miały żadnej wartości, a często były oddawane po prostu na złom. Zakup markowego np. japońskiego skutera wiązałby się ze sprzedażą nerki, a marketowe chińczyki prezentowały się nieźle, ale najważniejsza była tutaj cena. Zostaliśmy kupieni luksusem posiadania.
Fala śmieci z Chin, czy z zachodu. Co wolisz?
Polacy jednak nie są głupi i w końcu połapali się, że jazda tymi tworami nie jest bezpieczna. Opony totalnie nie zapewniały przyczepności, zawieszenia się zacierały, hamulce były mizerne, pękały ramy, a światła stawały się w ciągu kilku miesięcy tak matowe, że w nocy po prostu nie dało się jechać. Tak oto powoli kończyła się hegemonia chińskich pojazdów w naszym kraju. W końcu odwróciliśmy swoje głowy na zachód i teraz zaczęła zalewać nas fala śmieci z zachodu. Różnica była jednak zauważalna. Używane, markowe skutery można było po prostu naprawić i jeździć nimi w najlepsze chociaż swój żywot na zachodzie dawno zakończyły.
Tak oto za chińskimi motocyklami ciągnie się niesławna legenda, z którą dzisiaj musimy się zmagać. Sam bardzo często widzę komentarze naszych czytelników, którzy zwracają uwagę na to, że testowany przez nas motocykli chińskiej produkcji jest zbyt drogi. Owszem, czasy kiedy w Polsce motocyklami handlowali szemranej sławy importerzy już dawno się skończyły. Skończyły się również czasy, w których chiński motocykl był synonimem złomu (chociaż nie zawsze). Żeby tak się stało Chińczycy musieli zacząć montować do swoich sprzętów gaźniki nie za 2.5 dolara, a za 17. Owszem nadal mogą wsadzić do środka gaźnik za 77 dolców, jednak pewnie nikt na to by nie poszedł. Finalnie jednak jakość tych motocykli diametralnie się zmieniła i dzisiaj testując je naprawdę nie boję się, że w trakcie testu pęknie rama, wyrwie się zawieszenie czy po prostu silnik zgaśnie w najmniej oczekiwanym momencie. Możemy marudzić, że to nadal chińskie sprzęty, ale czy komuś przeszkadzają komponenty chińskiego pochodzenia w motocyklach z Anglii, Włoch, Niemiec czy USA? Raczej nie. Tutaj najważniejsze nadal jest zdroworozsądkowe myślenie.
A może sami coś z tym zróbmy?
Żeby była jasność. To nie jest tekst sponsorowany i nikogo na niczyją prośbę nie chwalę. Parę miesięcy temu miałem okazję testować Bartona MZK 250. Tani, prosty i dosyć dobrze skręcony do kupy motocykl enduro. Film oraz moja recenzja wleciała do sieci, a tam jak to w przypadku chińskich motocykli pojawiła się cała masa skrajnych komentarzy. Z niektórymi się zgadzam z innymi totalnie nie. To jednak pokazuje jak różne są nasze podejścia do motocykli i jakie mamy oczekiwania. Zawsze początkiem rozmowy jest finalna kwota jaką musimy zapłacić za sprzęt, co jest zrozumiałe. Nigdy jednak tej niskiej kwoty nie traktujemy jako swojego rodzaju zniżki za pewne oszczędności z którymi musimy żyć. Tak oto w filmie (link znajdziesz poniżej) wspominam, że wiele rzeczy w pojazdach chińskich w ostatnich latach się zmieniło, ale wiele pozostało takich samych.
Kiedyś pewien bardzo doświadczony mechanik motocyklowy powiedział mi, że aby w ogóle myśleć o jeżdżeniu na “chińczyku” trzeba go rozkręcić i skręcić po swojemu. Wtedy nie wiedziałem ile miał w tym racji. Niestety bardzo często w Polsce motocykle ze wschodu skręcane są przez osoby, które nie mają szczególnej wiedzy motocyklowej. Warto zatem po dokonaniu zakupu, ów nowy nabytek rozkręcić, uzupełnić smar w łożyskach, zadbać o odpowiedni naciąg szprych, wymienić olej silnikowy na markowy czy zabezpieczyć śruby klejem do gwintów itd. Dzięki tym czynnościom będziesz mieć pewność, że Twoja maszyna posłuży Ci dłużej.
Chińskie motocykle: jesteśmy małym rynkiem, a za tym idą duże problemy
Dodatkowym problemem marek, które importują motocykle np. do Polski jest rozdrobnienie. Oznacza to, że pojedynczy importer kupujący motocykle, które zostaną sprzedane tylko na naszym rynku jest dla chińskiej fabryki małym, często nic nie znaczącym graczem. Poza tym kupując sto motocykli, podmiot kupujący ma dużo gorsze ceny niż podmiot zamawiający tych samych motocykli 10 tysięcy sztuk. Wcale to nie musi oznaczać, że motocykle będą droższe. Oczywiście najczęściej tak jest, jednak myślę że popularnym zjawiskiem jest montaż tych samym motocykli z tańszymi podzespołami. Np. kilka razy wspomnianym w tym artykule gaźnikiem. Równie ważną kwestią jest fakt, że jeden polski importer lub po prostu polska marka zajmująca się sprzedażą chińskich motocykli kupuje te motocykle od różnych dostawców. Oznacza to zatem, że jakość wykonania, żywotność czy wreszcie dostępność części zamiennych nie będzie taka sama.
Myślę również, że kraj produkcji konkretnego motocykla nie ma większego znaczenia. Oczywiście, ma jakiś wpływ na wygląd, styl czy cenę. Jestem jednak pewien, że jeśli klient z Europy chciałby zapłacić za motocykl równowartość motocykla wyprodukowanego w Europie to Chińczycy stworzą sprzęt, który nie będzie odstawać, a nawet są w stanie przeskoczyć (o zgrozo!) producentów z Europy ze względu na niższe koszty produkcji. Zasadnym pytaniem jednak jest czy zdecydowałbyś się na zakup motocykla od początku do końca pochodzącego z Chin? Podejrzewam, że nie. Nadal najbardziej interesuje nas cena i myślę, że większość z nas jeśli miałaby do dyspozycji dwa motocykle w podobnej kasie, ale lepszym wyposażeniu i pochodzeniu chińskim, to wybrałaby motocykl z klasycznego źródła.
Z drugiej strony producenci już dawno się w tym połapali i kombinują jak mogą. Wchodzą w najróżniejsze kooperacje z europejskimi markami, wykupują prawa do Europejskich marek – chcą po prostu zarabiać kasę. Praktycznie każdy producent ma za uszami coś chińskiego lub indyjskiego. Wystarczy wspomnieć europejskiego KTM-a, który produkuje silniki w fabryce Bajaja w Indiach. Marką, która wypłynęła na podobnym działaniu jest Benelli, która chociaż na papierze znajduje się w Pesaro, to motocykle w całości produkuje w Chinach. To w ogóle jest świetny przykład. Okazuje się, że wykupienie praw do firmy o olbrzymiej tradycji, przyłożenie się do projektów oraz produkcji motocykli może sprawić, że klientela zapomni, że jest to wstrętny “chińczyk”, a sam motocykl będzie zbierać pochlebne opinie. Jak widać jest to możliwe, ale wpływ na to ma wiele czynników.
Współdzielenie technologii, produkcje silników itd. Jeśli pasuje to konsumentom, to wydaje mi się, że nie ma w tym nic złego.
Całe to bagienko okraszone jest dodatkowo naszym polskim piekiełkiem, z którego bardzo często wynikają problemy. Problem, o którym za chwilę Wam opowiem nie dotyczy największych graczy na rynku, ale firm początkujących. Takich, jakich pojawiało się wiele w czasach marketowych skuterów. Chodzi o to, że wraz z budową sieci sprzedaży motocykli musi powstawać zaplecze, które będzie z najwyższą starannością obsługiwać klientów. Nie myślę tu o tak skomplikowanych sprawach jak zaproponowanie klientowi kawy. Zacząłbym od zwykłego “dzień dobry” oraz uśmiechu na twarzy zamiast znudzonego swoją pracą sprzedawcy. Zacząłbym od zadbania o stan magazynowy części zamiennych oraz “know how” personelu technicznego. Te kwestie nie wydają się skomplikowane, ale obserwując to co się dzieje na naszym rynku możemy się zdziwić jak wiele jest jeszcze przed nami do zrobienia.