Test Ferro 604-4: Gdzie Oczy Poniosą

Na początku roku 2009,  miałem okazję przetestować Ferro 604-4 na dystansie blisko 6 tys. km. Mimo, że od tego czasu minęły już dwa lata, prezentuję moją, może nieco subiektywną ocenę tego miejskiego skutera. Kto bowiem powiedział, że opinie mają termin ważności?

Po pierwszym spojrzeniu możemy powiedzieć, że skuter jest całkiem urodziwy. Przednia lampa kojarząca się z GS-em 500-F, duże koła, lakier metalik – jednym słowem jest nieźle. Cieszy fakt, że pojazdy o tym designie (reflektory, owiewki) są dosyć rzadkimi modelami, przez co jadąc Ferro nie czujemy się jak tysięczny posiadacz Kolibra. Najbardziej podoba się dynamiczna linia przodu i tylna lampa lexus-look, natomiast tylne owiewki nie przypadły nam do gustu – ich obły, napompowany kształt nie pasuje do reszty skutera. Dobra, a teraz do rzeczy.

Skuter napędza standardowy w czterosuwach silnik 139QMB. Aby radził on sobie ze skuterem po japońsku, czyli “yako-tako”, konieczne jest zdjęcie blokad. Bez tego będziemy toczyć się po mieście i to w dosłownym znaczeniu. Po odblokowaniu jest całkiem znośnie, osiągi nie przyprawiają o zawał serca, ale idzie przeżyć. Cieszy niskie spalanie na poziomie 2,5L na setkę, ale tego po 4T można się akurat spodziewać. Gdy przestaniemy zwracać uwagę na kontrolkę paliwa na pewno zwrócimy uwagę na komfort podczas jazdy. Na dużej kanapie można się wygodnie usadowić, miejsca na nogi i reklamówkę lub plecak jest sporo, dzięki czemu nie ma problemów z zabraniem się do pracy czy po zakupy. Zawieszenie jest dobrane w sam raz, nie jest ani za twarde, ani za miękkie. Przednie teleskopy nie nurkują, tylne podwójne amortyzatory dobrze sobie radzą z jednym pasażerem. Wielu zadowoli także fakt, że dzięki efektywnemu tłumikowi do naszych uszu dociera bardzo niewiele dźwięków pracy silnika. Stwarza to atmosferę podobną do jazdy pojazdem elektrycznym. Gdy zrobi się ciemno na pewno docenimy dosyć dobre światła. Niestety, aby widzieć coś więcej niż szarą plamę przed skuterem trzeba zainwestować w żarówki halogenowe, bo standardowa bańka BA-20D szału nie robi i nie zachęca do wieczornych przejażdżek poza miasto. Co innego natomiast z hamulcami, a właściwie hamulcem. Przednia tarcza z dwoma tłoczkami nieźle daje sobie radę i musi nadrabiać za kiepski bęben zastosowany z tyłu. Na szczęście praca na dwa etaty nie wychodzi jej bokiem. Także o standardowych oponach Kenda nie możemy złego słowa powiedzieć, choć to gumy całoroczne, to dobrze trzymają się nawierzchni i nie mają tendencji do ślizgania się po mokrym asfalcie.

Gdy po jeździe zechcemy umyć nasz jednoślad zauważymy największą bolączkę chińskich skuterów, czyli jakość montażu i spasowanie elementów. Szpary kojarzą się ze starymi, drewnianymi mostami a nadlewki plastiku przy owiewkach z odpustowymi zabawkami. Dobrze chociaż, że plastiki wykonano z dosyć grubego plastiku, przez co nie mają one tendencji do samoistnego pękania, czy to na łączeniach, czy bezpośrednio na “poszyciu” skutera. Przyglądając się dokładniej budowie skutera zaczynają rzucać się w oczy wspólne elementy z innymi chińskimi skuterami, takie jak choćby licznik, kanapa czy lusterka z kierunkami. Te ostatnie, zmieniające skuter w choinkę na kołach sobie podarowaliśmy, odłączając kable i lakierując szybki światełek. Po tym zabiegu skuter stał się trochę poważniejszy.

Ferro 604 było w moich rękach od przebiegu 1400km do blisko 6000. Przez ten czas sporo się wydarzyło, niestety również w tym złym sensie. Tym co tuż po zakupie trzeba było zrobić to czyszczenie gaźnika, zwykła czynność serwisowa. Nie spodziewaliśmy się jednak, że powietrze z kompresora spowoduje urwanie się rozpylacza, który powinien być wprasowany trwale w obudowę gaźnika, ale dobra. Pierwsze kroki do serwisu i zdziwienie, że za gaźnik karzą nam zapłacić 260zł. Podziękowaliśmy i za jeden portret Władysława Jagiełły kupiliśmy z Internetu najtańszy chiński gaźnik i skuter był sprawny. Co ciekawe gaźnik był nawet lepszy niż standardowy. Przez długi czas jedyną rzeczą wymagająca ingerencji były odkręcające się klemy akumulatora.

Pewnego razu podczas jazdy zaskoczyła nas awaria prędkościomierza. Gdy się okazało, że kręcenie linką powoduje wychylanie wskazówki stwierdziliśmy, że padł ślimak. W serwisie musieliśmy czekać dzień na dostarczenie części z magazynu, a gdy przyszliśmy po odbiór zdziwiliśmy się. Na pytanie “Jaki byłby koszt wymiany ślimaka u Was?” sprzedawca odpowiedział “My się nie zajmujemy takimi rzeczami”. Stwierdziliśmy wtedy, że skoro ślimaka nie potrafią wymienić, to z ewentualną awarią silnika tym bardziej się do nich nie udamy. Jak się później okazało ślimak był cały, a odkształceniu uległa napędzająca go blaszka w piaście…

Poza tym i rzeczami, które sami popsuliśmy skuter był raczej bezawaryjny, aż do końca sezonu. Przy przebiegu 5500km siadło zawieszenie, skuter walił się w zakręty do tego stopnia, że ostatnie ciepłe dni spędził w garażu. Do wymiany klasyfikowały się tuleje metalowo-gumowe wahacza silnika i mocowania amortyzatorów. Wymianę, podobnie jak delikatny lifting karoserii zostawiliśmy do zimy. Do wspomnianego wcześniej serwisu udaliśmy się po rzeczone tuleje – niestety samych tulei kupić nie mogliśmy, jedynie cały nowy wahacz. Na początku uznaliśmy to za dobry pomysł i kupiliśmy nowy wahacz, jednak jego oględziny i zwrócenie uwagi na pęknięte od nowości tuleje znowu skierowały nas do Internetowego handlu. Koszt części nie był wysoki, ale kłopotów i pracy z wymianą mieliśmy sporo. Ale udało się.

Zima się skończyła, czas zalać gaźnik paliwem i sprawdzić nowe zawieszenie. Tu pojawił się pierwszy Zonk z szyderczym uśmiechem, gdyż spuszczenie paliwa z gaźnika spowodowało utlenienie się aluminium i pozalepianie wewnętrznych kanalików. Gaźnik był do wymiany, tym razem “rzuciliśmy się” i kupiliśmy egzemplarz z Vespy ET4. W tym momencie rozpoczęła się szewska pasja właściciela, mająca swoją genezę w regulacji gaźnika pod nasze Ferro. Gdy skuter jeździł przyszedł czas na sprawdzenie zawieszenia – niestety, znać dały o sobie łożyska główki ramy, przez które wymiana tylnych elementów zawiechy niewiele dała. W tym momencie poddaliśmy się i zaczęliśmy szukać dla Ferro nowego właściciela. O ile silnikowo nigdy nas nie zawiódł, to nie chcieliśmy kolejny raz rozbierać wszystkich owiewek do naprawy. Test dobiegł końca.

Na początku napisałem, że opinie nie mają terminu ważności. Jaka jest więc moja opinia na temat Ferro 604-4? Miło wspominam ten skuter, choćby dlatego, że były to moje pierwsze dwa kółka i pojazd w ogóle. Poza tym skuter nie był awaryjny (poza feralną końcówką), a bieżące czynności pozwoliły mi wiele się przy nim nauczyć. A co wypadło najgorzej? Serwis, który już za samą historię ze ślimakiem powinien nacierać pewną część ciała cebulą. Ale nie będziemy nikogo bić, bo na szczęście Ferro agresji w nas nie wyzwoliło i dzięki mu za to, bo był to całkiem miły początek przygody z motocyklami.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo
[nggallery id=46]
Fot.: Michał Wujak

Inne publikacje na ten temat:

8 opinii

  1. Teścik fajny wg mnie.Skuter zaś-hmm średnio mi się podoba malowanie.Jakość wykonania widzę kiepska dość wyszła, ale cóż.

  2. Ten lakier metalik był całkiem niezły, tylko łatwo można było stracić klar np. przez przyklejenie naklejki i jej oderwanie. A co do Repsola to sam go tak zburaczyłem, ale przynajmniej czegoś się nauczyłem ;).

  3. Rzeczowy test ktory mnie przeraził ale zobaczymy sam jestem posiadaczem zeczonego modelu ferro 604-4 przejechane 3500 km i narazie oki a kolega z ina moze jakies namiary pozdro

    moje gg 4430457

  4. Posiadam skuter Ferro 604 ale 2t skuterek jest gites nie mam żadnych problemów z nim. polecam (jestem 2 właścicielem )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button