Czy motocykle elektryczne naprawdę są takie złe? Od nienawiści do miłości jest cienka linia

Niemalże wszyscy zmotoryzowani jednoznacznie twierdzą, że jednoślady z napędem elektrycznym, w ogóle nie powinny być sprzedawane. A może powinniśmy dać im szanse?

W skrócie
  • Motocykle elektryczne naprawdę są fajne!
  • Postępująca elektryfikacja ma sens - na rynku czeka nas rewolucja
  • Silnik z napędem elektrycznym ma sporo zalet i w końcowym rozrachunku może pokonać spalinowego odpowiednika

Śmiem twierdzić, że aktualnie w zmotoryzowanym świecie jest niewielkie grono zwolenników napędu elektrycznego. Postępująca elektryfikacja jest jednak nieubłagana i wszystko wskazuje na to, że już niebawem zostaniemy pozbawieni jakiegokolwiek wyboru. Wchodzące w życie kolejne zakazy i normy emisji spalin systematycznie zabijają znaną nam dotychczas motoryzację.

Spędzając wieczór w garażu, wdychając specyficzny zapach benzyny i oleju, naszły mnie pewne przemyślenia. Motocykle spalinowe czy elektryczne? Bzdurny pomysł czy może jeszcze niedoskonała przyszłość, która może nas zaskoczyć? Profanacja motoryzacji czy prawdziwa rewolucja? Moja głowa była pełna pytań, które bezpośrednio dotyczyły napędu elektrycznego w jednośladach. W przypadku samochodów przecież takie rozwiązanie osiągnęło spory sukces i wszystko wskazuje na to, że nieubłaganie ta technologia będzie rozwijana. Coraz chętniej takie pojazdy wybierane są do jazdy w mieście, ale także częściej widujemy je na długich trasach. Skutecznie silniki napędzane prądem sprawują się także chociażby w autobusach, niewielkich pojazdach komunalnych, ale również w niewielkich skuterach i motorkach, których używają dostawcy jedzenia.

Jeszcze kilkanaście lat temu w słowniku na próżno było szukać słowa elektryfikacja, a teraz używane jest już bardzo często. Liczba najróżniejszych pojazdów na prąd stale rośnie, a wprowadzenie zakazu sprzedaży samochodów z silnikiem spalinowym, który obowiązywał będzie od 2035 roku może sprawić, że najbliższe lata pełne będą nowych konceptów, rozwiązań i pomysłów. Normy emisji spalin coraz śmielej ingerują również w motocykle, a efektem takich działań jest zakończenie produkcji wielu kultowych modeli. Producenci jednośladów nie zostali jeszcze postawieni pod ścianą, a najlepszą drogą ucieczki jest dla nich rynek wschodni, gdzie jakiekolwiek obostrzenia nie istnieją. Czy elektryfikacji powinniśmy się bać?

Dumając na tematem kolejna godzinę doszedłem do wniosku, że w moim przypadku kolejna nowa technologia wiąże się ze sporym zaciekawieniem. Widząc pierwsze motocykle elektryczne na rynku dopadła mnie złość. Kto do diabła pozwolił na taką profanację prawdziwych jednośladów! Zapach benzyny, oleju i spalin jest przecież nieodłączną częścią motocyklizmu, do której zaliczamy także zloty, palenie gumy, muchy w zębach czy ręce brudne po same łokcie od smaru. Zapach spalin silnika dwusuwowego z PRL? No ludzie, przecież mam wrażenie, że nic piękniejszego nie da się przecież poczuć. Świat jednośladów od zawsze tak wyglądał, a wszystko wskazuje na to, że już niebawem zaczną one przypominać nieco bardziej obudowane hulajnogi, które na jednym ładowaniu baterii pozwolą nam co najwyżej pojechać do sąsiedniej miejscowości kupić wegańskie produkty. Nie wyobrażałem sobie wówczas wszystkich ograniczeń, które zostałyby na mnie nałożone – koniec z jazdą tam gdzie położyłeś swój palec na tradycyjnej mapie. Nadchodzi zupełnie nowe – turystyka motocyklowa elektrykiem, czyli podróż śladem kilkunastu punktów ładowania w naszym kraju. A może pociągająca Gruzja? Kirgistan? Zapomnij… Myśląc nad kiepskim zasięgiem, długim czasem ładowania i brakiem wszystkich cech, które w motocyklach kocham, przekreśliłem elektryfikację. Nie pociągało mnie w niej kompletnie nic, nie czułem chemii, a raczej złość, że ktokolwiek przekuł ten pomysł w gotowy produkt.

Minęło jednak kilka lat, pojawiły się jeszcze nowsze technologie, a producenci zrozumieli, że podbicie serce motocyklistów elektrykami może być niezwykle trudne, ale czy będzie to w ogóle możliwe? Zadanie przed konstruktorami jest niezwykle ciężkie, jednakże odkrycie na nowo jednostki elektrycznej i dosadne przedstawienie jej ogromnych zalet, a tym samym przewagi nad spalinowym odpowiednikiem sprawiło, że jednak coś mnie tknęło. Przez kilka chwil biłem się jeszcze z myślami, ale faktycznie – elektrykowi należy dać szansę! Sama konstrukcja jest banalnie prosta, nie wymaga jakiejkolwiek ingerencji, serwisów, wymiany podzespołów, a dodatkowo tak szczerze mówiąc to nie ma się w niej co zepsuć. W każdym zakresie elektryzująco dostarcza moc, oferując nam zupełnie nowe doznania. Zapomnijmy o brudzeniu rąk w garażu i kosztownych serwisach przed wyjazdem. Rozkoszujmy się ciszą i niesamowitą mocą oddawaną w każdym momencie. Sam design również zrobił się nieco bardziej tradycyjny, a motocykle elektryczne zaczęły w końcu wyglądać całkiem ładnie. Pojawiły się jeszcze wydajniejsze akumulatory, które ładowały się krócej i gdy już myślałem, że jestem na dobrej drodze żeby przeprosić się z elektrykami pojawił się kolejny znaczący problem – infrastruktura.

Naprawdę w tamtym momencie już byłbym bliski złożenia podpisu na zamówieniu swojego motocykla elektrycznego, ale postanowiłem się jeszcze wstrzymać. Fakt, napęd na prąd pod wieloma względami jest lepszy od spalinowego odpowiednika, ale nie we wszystkich płaszczyznach. Stare silniki pojadą nawet na gnojówkę, a ja każdy kolejny wyjazd swoim lśniącym jednośladem elektrycznym będę musiał rozpocząć od znalezienia stacji ładowania. Ich liczba stale wzrasta, ale nadal jest ich zbyt mało. Sam proces ładowania również nie jest tak krótki, jak tankowanie standardowego zbiornika paliwa, ale jest światełko w tunelu. A może zrobić paczkomaty, ale takie w formie ładomatu – każdy motorek ma taką samą baterie, jeżeli twoja zaczyna się rozładowywać, podjeżdżasz do takiego punktu, wyjmujesz swoją i instalujesz w ładowarce, odbierasz naładowaną do pełna. No rewelacja. Miesięczny czy nawet roczny abonament, biorę i kupuję! Pod warunkiem, że ich gęstość lokalizacji będzie zbliżona do InPostu. Panie Brzozka, kolejny pomysł na biznes już się pojawił i powinien on już rozwijać się w całej Europie. Nie od dziś wiadomo przecież, że kilku producentów podpisało wspólny pakt, na mocy którego w motocyklach będą pojawiać się identyczne akumulatory.

Znowu jestem blisko żeby się zakochać. No przecież wszystkie znaki na niebie wskazują, że elektryfikacja już w niedalekiej przyszłości może zrewolucjonizować świat. Koniec z kopciuchami, ekolodzy będą zachwyceni, a temat utylizacji problematycznych akumulatorów zostanie standardowo zamieciony pod dywan. Zresztą, czy kogoś z was interesuje dzisiaj gdzie na wieczną emeryturę trafiają wasze smartfony? Dopóki temat nie jest nam bliski, a składowisko odpadów nie znajduje się zaraz za płotem naszego nowo wybudowanego domu, jesteśmy ignorantami i niestety taka jest brudna prawda. Przemyślałem jeszcze wszystko raz na spokojnie i faktycznie zrozumiałem, ze procesu elektryfikacji nie powinienem się bać, a nawet muszę go wspierać. Motocykle elektryczne są naprawdę fajne!

Ku*wa, miałem koszmar. Obudziłem się zlany potem i z przerażeniem zszedłem do garażu, aby upewnić się, że elektryfikacja nie weszła w życie na dobre. Uff, mogłem odetchnąć z ulgą. Na ścianie nie wisiała ładowarka, w rogu stała rozebrana WSK, GS nienagannie prezentował się obok torówki. Dla pewności odpaliłem jeden motocykl, aby sprawdzić czy aby na pewno wszystko jest po staremu. Zaciągnąłem się zatem jeszcze kilka razy oparami prawdziwej motoryzacji i poszedłem zadowolony spać.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

 

Wiktor Seredyński

Od małego oglądał się za motocyklami do tego stopnia, że kilkukrotnie nabił sobie guza na głowie na przydrożnej lampie. Fan dalekich podróży, garażowego majsterkowania, ale także wyścigowej jazdy na torze. Wszystkie rzeczy związane z motocyklami odbywają się oczywiście w akompaniamencie Dire Straits. Podróż i jazda jest celem, a motocykle sposobem na spełnione życie.

Inne publikacje na ten temat:

1 opinia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button