Rozwój pojazdów elektrycznych to jak dla mnie kwestia bardzo kontrowersyjna. Przyznam, że sam do końca nie wiem co nas czeka w przyszłości. Rynek bardzo się rozwija, a w Polsce co chwilę słychać o kolejnych nowościach. Taką jest między innymi marka skuterów elektrycznych Niu.
Problem jest tylko taki, że ja sam jestem gadżeciarzem i uwielbiam nowinki. Z resztą tak jak moi biurowi sąsiedzi. Nie ma osoby, która mnie nie zaczepiła i nie pytała o najbardziej podstawowe kwestie.
Numer jeden to oczywiście zasięg na pełnej baterii. To zależy od wersji. Ten mniejszy Niu serii M realnie zrobi po mieście około 60 km. Większy w okolicach 70. Nie jest to mega imponujący wynik, ale z drugiej strony zakładam, że przeciętny Kowalski na dojazd do pracy i z powrotem potrzebuje około czterech dyszek. W rzeczywistości i tak skuter elektryczny będziemy ładować codziennie w domu, albo pracy niejako na zapas.
Tym sposobem dotarłem do rozkminy na temat przeznaczenia takiego sprzętu. Takie Niu to modna aktualnie alternatywa i przy okazji coś w rodzaju praktycznego gadżetu przypominającego iPhone’a na dwóch kółkach, ale co do wyglądu to za chwilę. Najpierw o sensie zakupu, bo moim zdaniem skuter elektryczny może być zarąbistym sposobem na korki i zminimalizowanie kosztów eksploatacji niemal do zera. O ekologii się nie wypowiadam, bo to zupełnie inny temat. Pełne naładowanie to 6 godzin pod zwykłym gniazdkiem i niecała złotówka do rachunku. Nie potrzeba tutaj żadnych adapterów, ani przejściówek. Jedynie wystarczy zasilacz, który wozimy w bagażniku. Alternatywnie można dokupić drugą wymienną baterię za mniej więcej 1500 zł i trzymać ją pod biurkiem w robocie albo chałupie.
Wreszcie odpowiedzmy sobie na pytanie czy przeciętny motocyklista zainwestuje w coś takiego? Moim zdaniem nie, chyba, że potraktujemy to jako drugi jednoślad w rodzinie (jakkolwiek to brzmi). To spoko rozwiązanie dla żony, albo dla kogoś kto nie jest aż takim fanem zapachu benzyny, spalin, manualnej skrzyni i głośnych wydechów. Ja jestem w obu obozach. Z jednej strony uwielbiam zwykłe motocykle, z drugiej jaram się elektrykami. A tak na serio ja z przyjemnością kiedy zrobi się ciepło będę jeździć czymś takim po mieście. Jazda elektrykiem daje mnóstwo funu ze względu na moment obrotowy i swoją zauważalność. Ludzie nie są przyzwyczajeni do tego, że ruszacie bezszelestnie spod świateł i nie ma rury wydechowej. W dodatku na to nie potrzebne są dodatkowe uprawnienia jeśli skończyliście osiemnastkę przez 2013 rokiem, bo te dwa skutery są zarejestrowane jako 50 ccm.
Niebieski skuter ma 1200 W i 110 Nm, ten większy 2400 W oraz 120 niutków. Moc jest krzesana z silnika Bosch, który jest zabudowany w tylnym kole. Konstrukcja jest do bólu prosta i niezawodna. Nie trzeba też wymieniać oleju, pasków, regulować gaźnika czy zaworów. Mało jest też elementów eksploatacyjnych, które trzeba regularnie wymieniać. Hamulce wystarczają na abstrakcyjną liczbę kilometrów ze w względu na system odzyskiwania energii… Właściwie największym naszym zmartwieniem mogą być opony, one zużywają się jak w każdym sprzęcie.
Do tego skutery Niu są zrobione z jajem i uśmiechem. Mało kto decyduje się na tak odważne podejście do projektu. Choć to i tak nic przy dźwięku jaki wydają kierunkowskazy. Na szczęście da się to zmienić za pomocą specjalnej aplikacji.
I tu przechodzimy do sedna, bo Niu to nie tylko środek transportu, ale też gadżet, którym zarządzamy z telefonu. Nie przekona on do siebie zapalonych motocyklistów, bo on koresponduje z zupełnie inną, nową grupą użytkowników, którzy w większości przypadków nawet nie pomyśleliby o zakupie jednośladu z silnikiem. Wyjątkiem jestem ja. Ja chciałbym w garażu mieć zarówno pełnoprawnego spalinowca, jak i lansiarskiego elektryka. Ile to kosztuje? Od 7 do 10 000 zł w zależności od wersji i osiągów. Nie mało, ale można to potraktować jako inwestycję, która ma szansę zamortyzować się w pełni jeszcze przed spadkiem wydajności akumulatora. Na szczęście ten nie jest aż tak drogi i stanowi ułamek wartości samego skutera.
Aha. Wkrótce pełen miejski test nowych skuterów Niu w Jednoślad.pl.