Co jeść w “trasie” po Polsce?

Serce mi krwawi! A wkrótce zacznie może i coś innego… A wszystko dlatego, że organizacje charytatywne, ba prawdziwi samarytanie znaleźli sobie nowa misję…
O kim mówię? O polskich stacjach benzynowych, które od lat nas przecież zapewniają , że na sprzedawaniu benzyny zarabiają tyle co nic i dla nich to właściwie działalność charytatywna. Wobec tego na nasze nieszczęście „cepeeny” (droga młodzieży, kiedyś była tylko taka „sieć”) postanowiły jakiś czas temu, że kierowców i tych kogo wiozą o zgrozo – wykarmią…

No i zaczęło się: tost boryny, tradycyjna pizza góralska, a nade wszystko hot-dog po staropolsku…Wszystko świeżuchuno wyjęte z zamrażarki, odpowiednio potraktowane mikrofalowym promieniem którego skuteczność jest adekwatna do nazwy czyli „mikro”.

Efekt? Wszystko jest idealnie letnie i to tylko z wierzchu. Do tego każde z przepraszam za słowo, dań jest obowiązkowo, suto okraszone równie „tradycyjnymi” sosami z charakterystycznych plastikowych baryłek co powoduje, że właściwie odpada jeden z dylematów ludzi w drodze. Obojętnie co zamówimy wszystko i tak będzie smakować tak samo…
Do tego jeszcze łyk „przepysznej” lury wystrzelonej z plastikowego „naboju” odpalanego z wysoko wydajnego exspressu… Nowa era tradycyjnej polskiej kuchni mieni się więc nazwami na podświetlonych tablicach koniecznie ze zdjęciem, przeróżnych penne, wrapów, nuggetsów czy innych sticków, które najprawdopodobniej mają powodować, że Polak – podróżnik poczuje się obywatelem świata nawet jeśli podróżuje autem 12-sto letnim, (średni wiek samochodu w Polsce…), motocyklem czy motorowerem zwykle jednak sporo młodszym, ale i tu lata przerwanej tradycji i kiepskiej zwykle pogody nie czynią nas liderami w tej klasie pojazdów, ze statystycznym ~ 52km/h po trasach, których ponad 50% powinno zostać natychmiast zamkniętych (raport NIK’u…) ze względu na ich stan.

Na szczęście, pozostają jeszcze oazy dobrego, polskiego jedzenia przy krajowych (wojewódzkich, samorządowych etc… – niepotrzebne skreślić…) drogach tylko jak do nich trafić?
Zasada jest o tyle prosta co życiowa… Właściwie można ją zawrzeć w sentencji każdego mechanika, który akurat nie bardzo wie co w naszym aucie akurat dziś gdy do niego wjechaliśmy „nie sztymuje” czyli sakramentalne: …” jeździć, jeździć, obserwować!”

Jeśli celem jest prawdziwy posiłek nigdy nie zjeżdżajmy na te kolorowe, sieciowe obiekty.
Nie zatrzymujmy się tam, gdzie nie ma nikogo. Nie sugerujmy się li tylko strzechą, gontem czy innymi ozdobnikami typu wylegujący się złoty lew czy inny sfinks u wejścia bo wewnątrz cena może spowodować, że na benzynę i dalsze „motanie na opony wstęgi szos” zwyczajnie już stać nas nie będzie. Nawet rzut nie wprawnego oka na wyposażenie gastronomicznego przybytku może dać do myślenia. Jeśli za dużo tam automatów do preparowania i tak już niemal gotowych dań czy napoi, zwiewajmy – pretekst nie ważny. No i przede wszystkim, obserwacja węchem.

Jeśli nasz nos już od progu zaatakuje zbyt mocna woń czegokolwiek: zupy „wczasowej bieżącej”, przypraw, że o „przechodzonym” oleju nie wspomnę. W tył zwrot. No i nade wszystko zanim damy się wciągnąć w stolikowo – barowy labirynt dyskretnie rzućmy okiem na to jak wygląda to, co już ktoś na stoliku ma. Organizm ludzki jest tak skonstruowany (zwłaszcza, głodny organizm…), że sam wygląd dania daje mózgowi nieomylny sygnał czy warto. Są nawet tacy uczeni, którzy dowodzą , że to element odzywającego się w takich sytuacjach, “pierwotnego instynktu samozachowawczego” . A akurat w kwestii przydrożnego jadła wierzcie mi, warto go wysłuchać i poddać mu się bez reszty.

A na koniec metoda „WC- etowa”! Moim zdaniem najleopsza!
Zanim wkroczymy na „jadalnię” i damy się omotać mniej lub bardziej sprytnym zabiegom PR-owskim lokalnej obsługi, skorzystajmy z… toalety vel łazienki… Po tej wizyciem nazwijmy ją „wstępną” i ocenie aktualnego stanu tegoż przybytku – bądźcie pewni – niedostępne dla Was: kuchnia i zaplecze będą w stanie analogicznym do tegoż WC-etu właśnie. A wtedy już nawet bardzo mierni znawcy tematów gastronomicznych będą bezbłędnie wiedzieć czy zasiąść i biesiadować czy gnać nawet ryzykując manadtem – byle dalej… I chyba nie muszę dalej dowodzić dlaczego…

I jeszcze Postscriptum:  W kwestii drogowego posilania jest też oczywiście tak zwana „stara szkoła” czyli – herbata z termosu, jaja na twardo, kanapki z wędliną oraz pomidory, którymi zawsze! uda na się zafajdać już przy pierwszym kęsie, ale to model z lekka zapomniany i chyba… zasługuje na oddzielny felieton w Skuterowo.com…

Inne publikacje na ten temat:
Ciąg dalszy pod materiałem wideo

vito

Co-dziennie usiłuję rozwikłać wielka tajemnicę wszechświata jak to się dzieje, że mimo TYLU przeciwności, starań wielu służb, urzędów i mudurowców itp...polskim kierowcom jednak udaje się zwykle dojeżdzac do celu. Motoryzacja? To moja pasja i...praca...:)

4 opinii

  1. Świetny artykuł, też jeżdżę trochę po naszym pięknym kraju i wiem że dużo stacji zraża już do siebie na starcie czyli stan toalet , itp. Kanapek zrobionych w domciu i jajek na twardo nic nie zastąpi, ale muszę przyznać, że jest taka sieć stacji, tutaj bez reklamy, gdzie kawy można napić się bardzo dobrej, z kombo-mega-młynko-expresu. Pozdrawiam wszystkich podróżników.

  2. Najpewniejsze są zawsze te knajpy przy drogach gdzie stoją ciężarówki.Kierowcy ciężarówek wiedzą najlepiej gdzie dobrze i tanio zjeść przy czym nie przedłużać pauzy na posiedzenia w krzakach:) dlatego jeśli chcesz tanio i dobrze a przede wszystkim \”bezpiecznie\” wypatruj ciężarówek przy barach i zajazdach.

  3. Jeżeli nie mamy worka pieniędzy, najlepszym rozwiązaniem jest wyszukać lokalu, gdzie zaparkowane są ciężarówki. Muszę jednak się przyznać, że bardzo lubię hot dogi na stacjach benzynowych. Faktem jest, że niezależnie, którą parówkę wybierzemy smakuje tak samo, ale tak samo dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button