Wyścigi TT na Wyspie Man: przereklamowany bubel, czy totalne szaleństwo?

Z wizytą na Isle of Man TT Races 2022

W skrócie
  • Legendarne wyścigi Tourist Trophy na Wyspie Man - jakie są naprawdę?
  • Wyspa Man to mekka dla wszystkich fanów wyścigów motocyklowych. Dlaczego tak jest?
  • Isle of Man TT: motocyklem, czy może jednak na rowerze?
  • Z Motulem na Wyspie Man: niezapomniana przygoda!

Wyścigi Tourist Trophy na Wyspie Man owiane są legendą, ale także mgiełką tajemniczości, grozy i… no właśnie. Korzystając z niepowtarzalnej okazji – zaproszenia na Isle of Man TT 2022 przez markę Motul, sprawdziłem o co w tym wszystkim chodzi i czy naprawdę warto tłuc się taki kawał by obejrzeć uliczne wyścigi motocyklowe.

Chciałbym zabawić się na wstępie w malkontenta i pomarudzić trochę, pogrymasić i obalić mit Wyspy Man, by na koniec dopiero podzielić się prawdziwymi wrażeniami. Przecież to tylko jedna z wielu wysp leżących u wybrzeży tych zwanych “main landem” Wielkiej Brytanii. Chyba jednak nie potrafię, bo po powrocie z TT dopiero powoli dociera do mnie czego byłem świadkiem, a już czuję się przytłoczony tym faktem. Magia Wyspy Man, która z sennej leżakowni dla emerytów, zamienia się na dwa tygodnie w roku w światową stolicę wyścigów motocyklowych, zdecydowanie istnieje i jest po prostu nie do opisania.

Wyspa Man – państwo w państwie

Postaram się zatem jedynie nieco przybliżyć atmosferę tego miejsca, które, choć podlega pod rządy Królowej Brytyjskiej, to Boris Johnson już nie ma tam za wiele do roboty. Wyspa Man jest dependencją korony brytyjskiej. To coś jeszcze innego niż dominum brytyjskie. To takie quasi-państwo, formalnie niebędące terytoriami zależnymi od korony, ale de facto jej podległe. Wyspa posiada własny dwuizbowy parlament, flagę, godło, hymn i walutę, ale zapłacisz tam funtami brytyjskimi, a przed każdym z wyścigów usłyszeć możesz hymn Wielkiej Brytanii. Wydaje także własne znaczki pocztowe i posiada własny, choć już prawie wymarły język Manx. Co ciekawe, nie należała do UE przed brexitem. Jej mieszkańcy są dumni ze swego pochodzenia i chętnie opowiadają o swoich zwyczajach, jak np. wiara w “małych ludzi” i wróżki. Tyle z historii i geografii, bo o tych każdy może poczytać w sieci – wracamy do wyścigów.

Ciche państewko wyspiarskie na dwa tygodnie w roku zmienia się nie do poznania i staje się miejscem zlotu fanów motocyklowego szaleństwa z całego świata. Czy ktoś zna wyspę Man z jej nietuzinkowej przyrody i lokalnych ciekawostek, których tu z resztą nie brakuje? Raczej wątpię. Chyba prawie wszyscy usłyszeli o tym miejscu za sprawą ulicznych wyścigów motocyklowych.

Te odbywają się na Wyspie Man już od 1904 roku. Pierwsze motocykle pojawiły się w nich w 1905 roku, by w 1907 roku całkowicie zdominować stawkę. To właśnie ta ostatnia data jest uznawana za oficjalne rozpoczęcie przebogatej historii Isle of Man Tourist Trophy Races. Wyścigi TT odbywają się tu niemal nieprzerwanie od ponad 110 lat. Pierwsza przerwa to lata II Wojny Światowej, druga w 2001 roku z powodu epidemii na wyspie choroby wściekłych krów, a ostatnia – dwuletnia, przez koronową pandemię.

Od 1949 roku wyścigi na Wyspie Man wchodziły w skład oficjalnych rund motocyklowego Grand Prix (obecnie MotoGP). Mariaż zakończył się w 1976 roku. Powodem było oczywiście bezpieczeństwo zawodników ścigających się na coraz szybszych maszynach, lub może bardziej niebezpieczeństwo samej trasy, której prowizoryczne zabezpieczenia i brak jakichkolwiek buforów prowadzą w mgnieniu oka do tragicznych w skutkach konsekwencji minimalnych nawet błędów. Na legendarnej trasie Mountain Course, mającej niemal 60 kilometrów długości, w ciągu wszystkich lat zginęło ponad 250 zawodników. Tylko w tym roku dołączyło do ofiar aż 5 osób – w tym drużyna jednego z sidecarów składająca się z ojca i syna. Będący “balastem” syn miał 21 lat i był to jego debiut w ulicznych wyścigach na Wyspie Man.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo
Warto też dodać, że nawierzchnia po jakiej ścigają się motocykliści podczas TT w wielu miejscach daleka jest od ideału. Liczne pęknięcia, łaty i pofałdowania sprawiają, że rozpędzony do chorych wręcz prędkości motocykl “lata” po całej drodze jak błądząca kula wystrzelona ze średniowiecznej armaty. Najszybsi zawodnicy osiągają średnią prędkość wyścigu sięgającą ponad 220 km/h, a prędkości na najszybszych odcinkach przekraczają 350 km/h. A to wszystko na ponad 200 zakrętach, z czego większość opasana jest kamiennymi murami ogrodzeń przydrożnych domostw.

Wyścigi Tourist Trophy na Wyspie Man. Jakie są naprawdę?

Jedną sprawą jest obserwować podczas rundy MotoGP rozpędzone na prostej startowej motocykle z wymuszonej odległości, a zupełnie inną stać na poboczu drogi, gdzie pęd powietrza i ryk dosłownie przelatującej momentami w odległości niespełna metra maszyny. To po prostu odcina zmysły. Jak ci goście to robią? Jak działa ich umysł? Czy jest wtedy w ogóle czas na jakąkolwiek kalkulacje? Jak ogarnąć wszystkie bodźce, przeanalizować je, wyselekcjonować i zareagować w tak morderczym tempie? Brak odpowiedzi na te pytania potęguje wrażenia jakich doznajesz. Tak samo z resztą jak otaczająca to całe szalone widowisko atmosfera.

Na wyścigi TT na Wyspę Man przyjeżdżają co roku ludzie dosłownie z całego świata. Sięgająca ok. 100 tysięcy mieszkańców populacja tego kraju potrafi się wówczas niemal podwoić. Na ulicach powstają korki, wszędzie jest tłoczno, a zamykanie głównych arterii wyspy na czas kolejnych rund wyścigów dodatkowo wzmaga pośpiech od jakiego mieszkańcy mają roczny odwyk. Część z wyspiarzy, których nie interesuje to motocyklowe szaleństwo, właśnie na ten okres rezerwuje urlopy w spokojniejszych zakątkach świata. Statki i samoloty przywożące turystów, wywożą lokalsów. I tak biznes się kręci.

Większość z mieszkańców uważa jednak to wydarzenie za narodowe święto, nie tylko ze względu na ogromne przychody dla tutejszej gospodarki. Dwa lata przerwy spowodowanej pandemią sprawiły, że wszyscy – nie tylko maniacy motocyklowi, zatęsknili za wyścigami. Na wyspie spotkasz ludzi dosłownie z każdego zakątka globu. Nie brakuje np. Australijczyków, którzy potrafią przyjechać na kołach własnego motocykla, by celebrować najbardziej prestiżową imprezę na świecie, jaka toczy się wokół ulicznych wyścigów motocyklowych. Czapki z głów!

Isle of Man TT: wtedy i dziś

Ciekawostką jest, że pierwsze wyścigi na Wyspie Man miały obostrzenia w postaci ograniczonej ilości paliwa jakie miało wystarczać na każde 100 kilometrów. Początkowo było to maksymalnie 3,14 litra paliwa dla motocykli jednocylindrowych oraz 3,77 dla maszyn z ich większą ilością. Nie dało się więc iść pełnym piecem, a roztropnie ważyć odkręcanie manetki. Dziś do uzupełniania paliwa służą specjalne podajniki, a motocykle żłopią ile są w stanie przepalić podczas katowania do granic możliwości i przyczepności.  Pojazdy też miały specjalną listę wymaganego wyposażenia jak błotniki, tłumik, czy… siodło, a także wymaganą liczbę narzędzi. Na początku wyścigi odbywały się oczywiście po bitych nawierzchniach. Z czasem pojawił się asfalt na odcinkach prowadzących przez miejscowości. Drogi i ulice są dość wąskie i bardzo zróżnicowane pod katem nachylenia i ostrości zakrętów.

To, jak zmieniły się wyścigi na przestrzeni lat pokazują też czasy okrążeń i całego wyścigu. W 1911 roku zwycięzca TT pokonał Mountain Course w czasie trochę poniżej czterech godzin. Obecnie jest to zaledwie nieco ponad godzinę, a trasa w międzyczasie została jeszcze wydłużona! Współcześni zawodnicy po prostu żyją tymi wyścigami. By być w stanie pokonywać Mountain Course w mistrzowskim tempie, trzeba się uczyć jej dosłownie na pamięć. I to z najmniejszymi szczegółami. Trzeba to także robić co roku, bo drogi, jak to drogi, zmieniają się co sezon. Zmienia się asfalt, powstają nowe ubytki, zjazdy, zagłębienia. Przy prędkościach będących cały czas na limicie przyczepności, nawet najmniejsza zmiana potrafi mieć ogromne konsekwencje. A drogi są na tyle wyboiste, że na zbiornikach paliw kierowcy mają zamontowane specjalnie przygotowane gąbkowe i wyglądające jak samochodowy uchwyt na kubek wykończenia. Te mają za zadanie amortyzować uderzenia szczęki kasku o obudowę baku. Przecież jadąc w pozycji wyścigowej nie da się tego uniknąć – czyste szaleństwo!

W paddocku można spotkać ludzi w każdym wieku – od dzieciaków zbierających autografy, po mniej i bardziej znane legendy tego wyścigu, noszące na twarzach bruzdy jakie pozostawiły emocje i wysiłek związany z przygotowaniami i startem w tym morderczym pod wieloma względami wydarzeniu. Spotkasz tam także wielu wyścigowych weteranów – na wózkach, z protezami kończyn i innymi ubytkami. Większość z tych obrażeń zdobyta została zapewne na którymś z zakrętów, lub wybojów trasy Mountain Course. Wracają po więcej, a jeśli nie mogą się już ścigać, to nadal aktywnie uczestniczą w przygotowaniach, dzieląc się doświadczeniem i pomagając w namiotach serwisowych. Tak mocne przeżycia jakie towarzyszą przejeżdżaniu pętli wyścigowej Wyspy Man, muszą zapewne wiązać na zawsze. Ciężko porównywać to do doznań z frontu wojennego, a jednak atmosfera ekstremalnych przeżyć i ponadludzkich dokonań po prostu potrafi jednoczyć. Elitarna grupa motocyklowych szaleńców, nosi różne barwy zespołowe i konkuruje ze sobą na trasie wyścigu, ale w paddocku zdaje się być jedną wielką rodziną. Podobnie jest także z przybywającymi na wyspę kibicami. Im (nam) także szybko udziela się niesamowita atmosfera tego miejsca. Ludzie przyjeżdżają po sportowe emocje, ale także po dobrą zabawę w egzotycznym miejscu. Pikanterii i tajemniczości dodaje fakt, że na Wyspę Man wcale nie tak łatwo jest się dostać – zwłaszcza, gdy chcesz poczuć rzecz jedyną w swoim rodzaju, jaką jest przejechanie “górskiej trasy” TT w siodle motocykla. Musisz wtedy przypłynąć promem. I o ile dostać się na wyspę promem w trakcie dwutygodniowego TT jest ciężko, o tyle wydostać po zakończonej imprezie wydaje się niemal niemożliwym. Rezerwowanie miejsca na promie często należy dokonywać na dwa lata do przodu. To kolejne szaleństwo związane z wycieczką na wyścigi TT.

Przeczytaj też:

Wyścigi TT na Wyspie Man: nawet 300 km/h po zwykłej drodze i ponad 200 km/h po mieście: takie są wyścigi uliczne Tourist Trophy Isle of Man

Mountain Course na motocyklu?

Miałem to szczęście, że dzięki organizatorowi naszej wizyty, czyli firmie Motul, na miejscu czekał na mnie testowy jednoślad, w którego siodle mogłem poczuć się choć przez chwilę i choć w ułamku tak jak motocyklowi herosi, grzejący po drogach na frędzlujących się slickach. Wyścigowa opona z motocykla klasy Senior TT, już po dwóch okrążeniach wygląda jakby leżała na śmietniku. O możliwości przejechania wszystkich 200 zakrętów trasy wyścigu nie wiedziałem wcześniej, więc niespodzianka i związane z nią emocje były tym większe. Po przejechaniu w gęstym ale sprawnym ruchu zurbanizowanych odcinków trasy, dotarliśmy do części górskiej, gdzie ruch odbywa się w trakcie imprezy tylko w jednym kierunku. Dzięki temu można pogrzać przez wyższe partie trasy w zdecydowanie szybszym tempie, nie martwiąc się pojazdami nadjeżdżającymi z naprzeciwka. Coś pięknego!

Na szczycie trasy – w miejscu znanym jako Bungalow – tuż opodal najwyższego szczytu całej wyspy, warto zatrzymać się pod znanym wszystkim fanom TT bistro o nazwie “Victory”. Nieopodal wejścia do budynku stoi jeszcze bardziej znany pomnik Joey`ego Dunlopa – najbardziej utytułowanego zawodnika IOM TT w dotychczasowej historii, który zza kierownicy swojej Hondy VTR 1000 SP, spogląda z uśmiechem w stronę trasy wyścigu. Przeżycia związane z przejazdem Mountain Course są tymi niezapomnianymi. Z jednej strony to zwykła pętla po wyspie. Z drugiej to właśnie TA pętla. A to dla wielu (w tym dla mnie) robi ogromną różnicę.

Do tej pory co roku, po tygodniu przeznaczonym na treningi, odbywała się tzw. “Mad Sunday“, czyli szalona niedziela, podczas której można było grzać bez ograniczeń przez górski odcinek trasy. Chyba jednak po dwóch latach przerwy uczestnicy za bardzo przeginali, bo podobno była to ostatnia taka niedziela w historii wyścigów. Zobaczymy czy tak faktycznie będzie.

Isle of Man TT: najlepiej na rowerze?

Będąc kibicem, najlepiej by było poruszać się po wyspie na rowerze. Dotarcie do ciekawych miejscówek na trasie pieszo, często zajmuje zbyt wiele czasu, a poruszanie się innym środkiem transportu jeszcze częściej jest utrudnione, bo zamknięta główna arteria drogowa po prostu uniemożliwia przedostanie się w inne miejsce. Rowerem wepchniesz się niemal wszędzie i zrobisz to w całkiem szybkim tempie. Oczywiście motocykl też jest dobrą opcją, ale i taki transport w takich warunkach może spotkać się z ograniczeniami. Będąc pierwszy raz na wyspie i nie mając nikogo za przewodnika ciężko znaleźć dobre i nie obstawione miejsca do oglądania zmagań z bliska. Warto być na wyspie dzień, a najlepiej dwa wcześniej by mieć możliwość dokonania poszukiwań. Nam, przez czysty przypadek, udało się trafić na średniowieczny cmentarz, który był umiejscowiony tuż przy jednej z szykan. Widok stamtąd był zacny, a obecność lokalnych kibiców zapewniała, że nie robimy nic niestosownego dla społeczności wyspy. I tak to co zaszłe, płynnie połączyło się z tym co obecne i żywe. Taki kontrast i świadomość lawirowania zawodników na granicy życia i śmierci daje prawdziwie metafizyczne połączenie, którego nigdy nie zapomnę. Wymownym może wydawać się także fakt, że start/meta wyścigu znajduje się tuż za płotem największego cmentarza na wyspie.

Organizacja całego wyjazdu była na najwyższym poziomie. Tu Motul spisał się na piątkę z plusem, a zadanie nie było łatwe, bo harmonogram wyścigów jest stricte powiązany z warunkami pogodowymi, a te na Wyspie Man są bardzo zmienne. Sprawdzając prognozy i widząc “lampę” przez cały dzień, weź ze sobą kurtkę przeciwdeszczową. Doświadczyliśmy tego w ostatni dzień wyścigów, kiedy to miało być bezchmurnie, a skończyło się na odwołaniu głównego wyścigu z powodu deszczu. Biorąc udział w zorganizowanym wyjeździe mieliśmy także szansę zamienić kilka słów z samym Johnem McGuinnessem – motocyklową legendą Wyspy Man i zawodnikiem sponsorowanym przez Motula. Facet właśnie skończył 50 lat, wziął udział w swoim setnym wyścigu TT i ciągle plasuje się w pierwszej dziesiątce najlepszych zawodników!

Mieliśmy także okazję przejechać się zabytkową kolejką napędzaną przez prawdziwy parowóz, zwiedzić ciekawe miejsca i miejscowości na wyspie – a tych naprawdę nie brakuje, a także pościgać się na otwartym, dużym torze kartingowym. Zabawa była przednia.

Paddock dla wszystkich

Wstęp na same wyścigi jest całkowicie darmowy. Możesz stanąć przy każdym skrzyżowaniu, a często, za symboliczne 5 funtów, możesz skorzystać z czyjegoś prywatnego trawnika położonego np. na przydrożnym, lub nad murem, skąd lepiej i więcej widać. Do paddocku także można wejść każdy bez żadnych ograniczeń. Podejrzeć przygotowania, zbić piątkę z zawodnikami, cyknąć selfie i pooglądać z bliska wyścigowe maszyny, które budowane są specjalnie do ścigania się po właśnie tym niepowtarzalnym pod wieloma względami torze. Efekt jest piorunujący chyba dla każdego fana motorsportu.

Po wyścigach też jest co robić na Wyspie Man. Jest pełna urokliwych miejsc i ma bardzo bogatą historię. Nie brakuje zamków, warowni, klimatycznych portów i knajpek. Można się wybrać na przejażdżkę wspomnianą zabytkową kolejką parową, lub wjechać na szczyt Snaefell wiekowym wagonikiem na szynach. Zdecydowanie warto także odwiedzić muzeum motoryzacyjne Wyspy Man, połączone oczywiście z muzeum wyścigów TT. Ilość i jakość zgromadzonych tam egzemplarzy przeróżnych pojazdów przyprawia o zawrót głowy. Każdy znajdzie coś dla siebie by poranki i popołudnia zagospodarować czymś innym niż wyścigi.

Piękno wyspy, w połączeniu z dosłownie niepowtarzalną atmosferą i adrenaliną związaną z wyścigowym szaleństwem, sprawiają, że ciężko pozostać obojętnym wobec tego bezprecedensowego wydarzenia. Jedni mogą powiedzieć, że to totalna głupota, ignorancja i zbędna brawura. Inni będą rozpływać się nad wyrazami szacunku i podziwu dla śmiałków. Jeśli jednak jesteś fanem motocykli, a do tego lubisz chłonąć emocje związane ze sportową rywalizacją, to istnieje spore ryzyko graniczące z pewnością, że zakochasz się w tym miejscu. Ja zostałem zarażony Wyspą Man – TT przerosło moje oczekiwania, bo obejrzeć wideo z wyścigowym on-boardem z trasy na jutubie to jedno, a być na miejscu i chłonąć nieprzewidywalną atmosferę to zupełnie inna para kaloszy. Jedyne co pozostawiło niedosyt to fakt, że główny wyścig, czyli klasa Senior TT, został przeniesiony z piątku na sobotę – przez warunki pogodowe. My niestety musieliśmy już wracać do domu. Pozostaje jedynie powrócić jeszcze kiedyś na TT i zamknąć klamrą to wydarzenie, do którego opisania po prostu brakuje przymiotników w moim, szczególnie w takich sytuacjach ubogim słowniku.

Piotr Ganczarski

Z wykształcenia inżynier mechaniki i budowy maszyn. Motocykle są jego życiowym przekleństwem i chorą miłością. Buduje, przerabia i remontuje jednoślady. Zarówno te nowsze, jak i starsze. Fan motoryzacji i podróżowania na różne sposoby. Oprócz tego lubi pohasać na rowerze i przeczytać dobrą książkę.

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button