Publikowane felietony w ramach serii Moim Śladem nie wyrażają linii programowej Portalu i stanową prywatną opinię autora.
Zamiast po prostu podnieść w Polsce mandaty od ponad pół roku bijemy pianę i strzelamy milionami pomysłów zmiany prawa na drogach. To paranoiczny obraz którego za cholerę nie mogę zrozumieć. Czy ci “u góry” posiadają w ogóle prawo jazdy i wiedzą co się dzieje w naszym kraju?
Naprawdę mam wrażenie, że w Ministerstwie Infrastruktury nikt nie ma prawka i podróżuje wyłącznie autobusem i pociągiem. Ostatnia wręcz nagonka na kierowców powoduje, że wielu łapie się za głowy. Tak, w większości przypadków nowe prawo jest uchwalane słusznie, na rzecz poprawy bezpieczeństwa. Jednakże wszystko robi się dokładnie na odwrót. Nie potrafimy uporządkować podstawowych kwestii. Stawiamy dach, nie mając nawet wykupionej działki budowlanej. W dodatku robimy to na odpieprz przez co za chwilę znów wszystko będzie trzeba zaczynać od nowa.
Dlaczego polscy kierowcy jeżdżą zbyt szybko? To przecież oczywiste – sankcje za przekroczenia prędkości w Polsce są śmiesznie niskie, nawet w stosunku do naszych zarobków. 200 zł mandatu robi dziś na kimś wrażenie? Na pewno nie takie jak 15 lat temu kiedy uchwalano bieżący taryfikator. 500 zł kary za przekroczenie o ponad 50 km/h stanowiło kiedyś połowę średniej pensji. Dziś to zaledwie 1/6 wynagrodzenia. Zmniejszenie się wartości pieniądza sprawia, że kara staje się mniej dotkliwa. “Na szczęście” pozostają jeszcze punkty karne, – w większości przypadków to właściwie tylko one trzymają emocje na wodzy.
Drugi powód łamania ograniczeń prędkości to nonsensowna konfiguracja znaków drogowych. Powiedziałbym nawet mocniej – debilna! Rok temu na wieść o przeładowaniu naszych dróg znakami rozpoczęto akcję “czyszczenia” arterii z absurdów. Wynik? Sami widzicie – bez zmian. Naprawdę sporo jeżdżę po Polsce samochodem i motocyklem. Przez miasta, drogi krajowe, autostrady i ekspresówki. Szlag mnie trafia jak widzę nową “Gierkówkę” zmodernizowaną jako S8. Droga ekspresowa najeżona ograniczeniami na każdym zakręcie i wzniesieniu. Nawet ostatnio nakręciłem film pokazujący skalę tego zjawiska. OK, rozumiem, że komuś przyświecało to poprawie bezpieczeństwa, ale do cholery na dobrą sprawę w całej Polsce można też postawić znak ostrzegający o tym, że podczas deszczu nawierzchnia może być śliska. Ludzie mają zazwyczaj mózg pozwalający im ocenić czy dany zakręt mogą swoim pojazdem pokonać w bezpieczny sposób przy prędkości 120 km/h. To nie powód, aby wszędzie zmuszać wszystkich na lekkim łuku do hamowania.
Oczywiście wszelkie paranoje na drodze są wykorzystywane przez służby. Nie chodzi mi tylko o ITD i Straż Miejską. Mam wrażenie, że nawet Policja ma ostatnio w dupie bezpieczeństwo i chce tylko wyrobić normy. No bo dlaczego tak rzadko ich widuję w naprawdę niebezpiecznych miejscach, a tak często np. na dojazdach do Południowej Obwodnicy Warszawy, gdzie ktoś ze względu na zły dystans latarni od barierek postawił znak 70 km/h? Macie racje – tam są dwa pasy, gładki asfalt, jest prosto i szeroko. Przez prawie dwa lata nie doszło tam nawet do kolizji. Naprawdę nie ma ważniejszych priorytetów? Czy koniecznie trzeba wykorzystywać absurdy do karania kierowców?
Właśnie przez powyższe sytuacje Polacy tracą szacunek zarówno do znaków, jak i stróżów prawa. Ludzie pracujący w mundurach nie są niczemu winni i pewnie sami zauważają, że są zmuszani do uczestniczenia w polowaniu. Na dowód tego może posłużyć wtopa Ministerstwa Infrastruktury polegająca na upublicznieniu limitów mandatów 2015! Jak tu zatem zaufać rządzącym, że w karaniu chodzi o bezpieczeństwo? To jakby ustalić w szpitalach roczny limit zgonów i cieszyć się kiedy plan zostanie wykonany. Paranoja.
Na domiar rozgoryczenia w ubiegłym tygodniu rząd wpadł na pomysł wycofania tolerancji 10 km/h podczas dokonywania pomiarów. Jaka mogła być reakcja opinii publicznej – tylko jedna. Chyba nie można było wymyślić gorszego momentu na ogłoszenie tej inicjatywy. Właściwie każdy miał wrażenie, że tam “u góry” panicznie zaczyna się poszukiwać pieniędzy. Pragnę tylko przypomnieć, że kara jaka może nas spotkać za przekroczenie prędkość o 10 km/h to 50 zł i 1 punkt karny. Odstraszające, prawda? Wszyscy od razu zwolnią.
Na domiar złego ostatnio głośno jest o aparaturze pomiarowej policji. Suszarki ręczne, nawet te laserowe nie powinny być stosowane przez Policję, bowiem nie rejestrują pojazdu któremu dokonywany jest pomiar. W świetle polskiego prawa jest to konieczne, aby uznać kierowcę za winnego wykroczenia. Stąd też liczne odwołania do sądów kończą się umorzeniem. Wystawia to na śmieszność organy kontrolujące. Te z kolei zrzucają winę na Urząd Miar, który dopuścił m.in. nieudolne Iskry do użytku.
Z tego wszystkiego wyłania się ponury obraz polskich dróg. Mamy burdel w znakach, śmiesznej wysokości mandaty, policja nie posiada sprzętu zgodnego z polskim prawem, a foty z fotoradarów na nikim nie robią wrażenia dzięki opcji umożliwiającej brak wskazania kierującego. Zamiast skupić się zamiataniem tego bałaganu my mnożymy przepisy, które nie poprawiają bezpieczeństwa w ruchu drogowym i pozwalają nam się czuć jak polski intruz nadający się jedynie do dojenia z kasy. Z kolei naprawdę ważne nowelizacje trafiają do zamrażarki, aby nie urazić wyborców przed końcem kadencji. Ciekawe czy wreszcie się doczekamy mandatów mierzonych zgodnie ze średnimi zarobkami, albo wysokich kar finansowych dla śmigających bez prawa jazdy? Raczej nie. Teraz są ważniejsze sprawy do uregulowania. Na przykład czy przed Pałacem Prezydenckim może stanąć kolejny pomnik. Gratulacje. Oby tak dalej.