
- MOTUL Europa Tour w końcu wyruszył
- Ekipa podróżuje na północ, a ich celem jest legendarny Nordkapp
- Piękno przyrody, wspaniałe motocykle i doborowe towarzystwo - a przygoda dopiero się rozkręca
Motul Europa Tour to wielki finał konkursu organizowanego przez tę znaną na całym świecie olejową markę. Udział w wyprawie biorą dziennikarze motocyklowi, a także przede wszystkim laureaci konkursu organizowanego przez markę Motul. Wystarczyło kupić bańkę oleju i nagrać wideo o swojej pasji motocyklowej, by stać się uczestnikiem tej arcyciekawej motocyklowej przygody.
Dzień pierwszy Motul Europa Tour dla naszego redakcyjnego Tobiasza to bardzo wczesna pobudka i wyjazd do Gdyni. Budzik zagrał już o barbarzyńskiej trzeciej trzydzieści. Na szczęście wszystkie graty czekały już spakowane na motocyklu, więc wystarczyło wypić kawę, wskoczyć w ciuchy motocyklowe i pognać w stronę zorzy polarnej. Na szczęście, w drodze do Gdyni, prawie cały czas lało (zazdrość narratora), a poranek był chłodny. Miejscem zbiórki oraz punktem oficjalnego rozpoczęcia przygody był Klif Gdynia.
Długo wyczekiwany start
Tam zebrała się cała ekipa, pojawili się także motocykliści obserwujący wydarzenie. Po zbiciu piątki, wspólnych fotkach i odpaleniu machiny, drużyna poturlała się na nie byle jakich sprzętach w stronę portu, gdzie czekał prom do Szwecji. Motul Europa Tour odbywa się na wybitnie turystycznych motocyklach, które mają jednak tę zaletę, ze są przy okazji mega uniwersalne. Mowa o czarno-zielonych Kawasaki Versys 1000, z których pokładu śmiałkowie będą podziwiać piękno skandynawskiej fauny i flory. Te dzień zakończył się na przypinaniu motocykli do promowego pokładu i kolacji w restauracji na statku. Noc w kajucie miała jednak przynieść pewne wyzwania.
Szwecja: dzikość przyrody powala
Tobiasz obawiał się choroby morskiej, z którą miał już wcześniej do czynienia. Sam byłem świadkiem jego lokomocyjnych zmagań w jednym z indyjskich autokarów. Przed snem, przezornie przygotował przy koi sprzęt pierwszej pomocy w postaci reklamówek. Poranek przyniósł miłą niespodziankę. Zamiast gastrycznych perturbacji, nasz bohater wyspał się jak nigdy. Śniadanko, przybijanie do portu w mieście Nynäshamn i wreszcie wyczekiwana jazda po drogach Skandynawii. Szwecja przywitała naszych bohaterów słońcem.
Przeczytaj też:
Co warto zwiedzić podczas wakacyjnej podróży na Nordkapp?
Tylko lokalnie postraszyło przelotnym opadem. Temperatura ok 20 stopni i przepiękne widoki jakie serwowała nadmorska droga nr 76. Wrażenia z trasy to niesamowita dzikość i prawie zerowy ruch. Odległości pomiędzy kolejnymi miejscowościami sięgające 300 km. Coś, czego w Polsce nie jesteś w stanie uświadczyć. A całość w akompaniamencie wyłaniających się co chwilę z gęstwiny leśnej urokliwych zatok Morza Bałtyckiego.
Motul Europa Tour: pierwszy etap za nami
Pierwszy dzień, po rozładunku z promu, pozwolił na ruszenie dopiero po południu i nawinięcie ok. 400 kilometrów. Po nocnym odpoczynku, kolejny dzień znów przywitał śmiałków słońcem i w wybornych humorach kawalkada pognała dalej na północ. Tu Szwecja odkryła jeszcze szerzej swoje karty w postaci przytłaczającej wręcz przyrody, która zdaje się wciąż nie dawać za wygraną postępującej w świecie urbanizacji. Jest dziko, ale widmo srogich mandatów trzyma za manetkę gazu.
Prędkości przelotowe to 80-110 km/h. To z kolei pozwala zupełnie się “wyczilować” i chłonąć piękno otaczającej natury. Główną atrakcją tego dnia był jednak przejazd przez High Coast Bridge, czyli Högakustenbron – jeden z trzech najdłuższych mostów wiszących w całej Skandynawii. Podobno wrażenia ciężkie do opisania. Jazda po dodrze wiszącej w powietrzu przez prawie dwa kilometry i pod pylonami sięgającymi 180 metrów, robi dziurę w głowie.
Przeczytaj również:
Motul Europa Tour – etap II: smak renifera
Szwecja to jeden z tych krajów, gdzie w nadmorskim powietrzu unosi się nieuchwytny klimat, który po prostu ciężko opisać. Nie dziwi fakt, ze to ze Sakndynawii pochodzi tyle baśni, legend i wierzeń. Ta aura tajemniczości po prostu jest wszechobecna.
Most Höga Kusten przytłacza możliwościami inżynieryjnymi i konstrukcyjnymi. Zwłaszcza w zestawieniu z otaczającą okolicę dziką przyrodą. Wrażenie podobno jest absolutnie niepowtarzalne. Jazda wybrzeżem to przede wszystkim droga przez lasy. Niby nic spektakularnego, ale świetna jakość dróg – nawet tych bocznych, porządek i wspomniany niemal zerowy ruch wzmacniają poczucie egzotyki. Coś niesamowitego.
Relacja na gorąco:
“Jak jedziesz tym mostem, to masz wrażenie, że jedziesz przez most Golden Gate, ale tak naprawdę to nie jest Golden Gate, bo nie jest nim…” – czuć emocje w opowieściach naszego bohatera.
Tego dnia ekipa dotarła do miejscowości Lulea, a stan liczników przebiegu dziennego w Versysach 1000 powiększył się o kolejne 550 kilometrów. Kolacja po dniu pełnym wrażeń smakowała wybornie, a pokolacyjne piwko chyba nawet jeszcze lepiej. Po biesiadzie zawitał Morfeusz i pomógł ukoić podróżnicze emocje. Dziś przed wybrańcami losu najdłuższy odcinek tej wyprawy, czyli ponad 600 km w siodle i przejazd aż przez trzy skandynawskie kraje. Trzymamy kciuki za kolejne przygody. Już niebawem kolejna relacja z trasy – niemal na żywo.