Na polskich drogach znów rośnie liczba ofiar. Z nieoficjalnych informacji wynika, że rząd rozpoczyna analizy przyczyn tego trendu i po konsultacjach z GDDKiA inicjuje dyskusję na temat obniżenia dopuszczalnych prędkości na autostradach i drogach ekspresowych w Polsce.
Każdy w Europejczyk doskonale zdaje sobie sprawę, że polskie drogi są jednymi z najbardziej niebezpiecznych na starym kontynencie. To rezultat skrajnych, wieloletnich zaniedbań w programie szkoleń, stanu technicznego pojazdów oraz (wciąż) braku odpowiedniej infrastruktury.
Tymczasem to nie na autostradach i drogach ekspresowych ginie najwięcej osób. Drogi szybkiego ruchu są najbezpieczniejszymi odcinkami po jakich poruszają się dziś Polacy. Ta sytuacja nie uległa drastycznej zmianie w 2011 roku, kiedy zdecydowano o podniesieniu dopuszczalnych limitów do odpowiednio 140 i 120 km/h. Stąd można uznać, że kolejne zmiany wydają się być zbędne i spowodują jedynie bałagan w głowach kierowców.
GDDKiA jest zgodna z rządem i wskazuje, że argumentem przemawiającym za mniej liberalnymi ograniczeniami jest specyfikacja dróg, które budowano z myślą o prędkościach 110 i 130 km/h. Jedak czy różnica prędkości na poziomie 10 km/h naprawdę w tak drastyczny sposób zmniejsza bezpieczeństwo na drogach? Czy dzisiejsze wektory łuków, szerokość pasów, długość pasów włączeniowych czy wysokość ekranów akustycznych naprawdę nie sprawdza się przy 140 km/h? Czy na każdym zakręcie rozbijają się kierowcy przez te cholerne 10 km/h?
W Polsce wychodzimy z założenia, że za całe zło na drogach odpowiada wyłącznie prędkość. To nieprawda. Geneza sytuacji nad Wisłą jest o wiele bardziej skomplikowana. W corocznych raportach policji próżno szukać informacji o stanie infrastruktury, stanie pojazdu biorącego udziału w wypadku czy sposobie szkolenia sprawcy zdarzenia. Te rzeczy są pomijane i sprowadzane do jednego zapisu – prędkość. Kierowcy VW Polo w Krakowie odpadło koło podczas jazdy z prędkością 85 km/h w terenie zabudowanym, uderzył w słup i zmarł ma miejscu. Przyczyna zdarzenia? Niedostosowanie prędkości. Jechałby wolniej to nie zginałby! Wiem, że to brzmi zabawnie, ale policyjne raporty nie uwzględniają takich czynników jak stan techniczny!
Każdy z kierowców w Polsce ponosi na codzień konsekwencje licznych zaniedbań wszystkich partii. Nadal zbyt mało u nas autostrad i dróg ekspresowych, gdzie ruch odbywa się bezkolizyjnie. Logicznym przecież jest, że im więcej u nas dróg krajowych czy wojewódzkich prowadzonych jest w terenie zabudowanym, z licznymi puntami kolizyjnymi, tym większa ilość wypadków przypada na 100 000 mieszkańców. Tutaj nie pomoże jedynie kolejne ograniczenie prędkości czy dodatkowych 100 fotoradarów.
Ogromnym problemem jest także system szkolenia. Jak donosiliśmy – mamy najmniejszą zdawalność egzaminów na prawo jazdy w Europie i największą liczbę zabitych wśród młodych kierowców. Przez lata system staje się coraz trudniejszy i wręcz uciążliwy. Jednak w żaden sposób nie wpływa to na bezpieczeństwo. Jedynym pozytywnym wynikiem wszelkich modyfikacji w tym zakresie jest wzrost rentowności WORDów, które czerpią swoje zyski w większości z opłat za powtórne egzaminy. Wynik jednak zawsze jest ten sam – nie potrafimy jeździć po otrzymaniu prawa jazdy. Kusy nie uczą nas zachowania na drodze i nie zwracają uwagi na bezpieczeństwo. OSK mają jedynie za zadanie nauczyć zdać egzamin.
Chciałbym także wyrazić dość niepopularny pogląd dotyczący polityki ustalania wysokości mandatów. Czy najprostszym rozwiązaniem nie byłoby podniesienie wysokości kar finansowych? Aktualne stawki panują niemal niezmiennie od 2000 roku. 300 zł za przejazd na czerwonym świetle dziś boli mniej, niż niemal 20 lat temu. Takich przykładów jest więcej – jazda bez kasku? 100 zł. Jazda pod prąd na autostradzie? 300… Pieniądze stanowią dziś nieco inną wartość. Przy okazji jest to rozwiązanie, które nie naraża budżetu na kolejne wydatki.
Pisząc to chciałbym się z Wami podzielić swoją refleksją – sposób myślenia polityków jest bardzo płytki i tabloidowy. Działają oni jedynie pozornie angażując swoje działania w niewłaściwym kierunku. Obniżenie prędkości o 10 km/h na godzinie na prostej i bezkolizyjnej drodze nie sprawi, że ludzie nagle nie będą umierać. Tutaj potrzebna jest dogłębna analiza, pokora i szczera chęć zrobienia czegoś dobrego w zakresie bezpieczeństwa. Bo nie tylko my kierowcy jesteśmy winni.
Z drugiej strony, czy mam ograniczenie do 110/130, czy 120/140 to też wszystko jedno. Ja uważam, że wprowadzanie dużej ilości rożnych ograniczeń nie pomaga, wprowadza tylko mętlik. Ujednolicić to w cholerę do tych najbardziej popularnych 50/90/130 i może – wzorem naszych zachodnich sąsiadów – dać na autostradach zalecane 130 (czyli bez ograniczeń) w miejscach, gdzie można pognać więcej. A na ekspresówce gdzie się da 130, a gdzie łuk o złym profilu lub rozjazdy – 90.
A nawiązując do kar, to może kijek i marchewka.
Marchewka – obniżka ubezpieczenia za bezwypadkową i bezmandatową jazdę.
Kijek – wzrost stawek ubezpieczenia za każdy otrzymany mandat… Czyli tradycyjnie, przez dupę do głowy.
Wada – ubezpieczenie nie dotyczy człowieka (kierowcy), tylko samochodu i powiązanych z nim ludzi. To jest bzdura…
Dobija mnie zdanie na wielu portalach o podwyższeniu kwot mandatów karnych. Kwota mandatu powinna być uzależniona od średniej pensji kierowcy z np 3 miesięcy. Np przejedzie na czerwonym to trudno 30% zarobku na mandat itd. Ujednolicenie mandatow co do kwoty nie jest dobrym podejściem. Przykład: mam sąsiada, który nagminnie wjeżdża pod prąd w jednokierunkowa ulice (bo ma tak bliżej), gdy mu zwróciłem uwagę, to usłyszałem że ch.. Mnie to obchodzi gdyż go stać na mandaty. Tyle w temacie
bzdury i tyle po to sa autostrady aby jechac a nie gonic kota za prl bylo 110 ale czym jezdzilismy albo po czym, zapewniam ze teraz jest bezpieczniej a jesli idiota wpada pod prąd to nic nie da ta obniszka, najmniej wypadkow jest na autostradach bez ograniczenia predkości, ta sie trzyma kierownice dwoma rekoma, zmiana na inny pas odbywa sie bardzo rozważnie.