Indian Scout 2018: Odrodzony zwiadowca. Nasz test

Odtworzenie legendy to niełatwe zadanie. Zwłaszcza, gdy jest nią najstarsza amerykańska marka motocykli. Czy duch znanego ze sportowych dokonań Scouta z 1920 roku przetrwał w jego najnowszej wersji?

Indian to z pewnością jedna z bardziej legendarnych marek motocykli, znanych na całym świecie. Nie tylko dlatego, że już samą nazwą oraz logotypem z indiańskim wodzem w pióropuszu przywodzi na myśl powieści i opowiadania o dzikim zachodzie oraz ludach amerykańskiej prerii, ale również, a może przede wszystkim dzięki bogatej w sportowe sukcesy historii.

Legendarności z pewnością pomógł również fakt, że pochodząca ze Springfield w stanie Massachusetts firma, ogłosiła upadłość w 1953 roku, a wyprodukowane do tego czasu maszyny urosły przez lata do rangi kultowych. Po latach mroku Indian Motorcycle Company na szczęście powróciło, a wraz z producentem pojawiły się zupełnie nowe konstrukcje, hołdujące czczonym pierwowzorom sprzed lat. Jednym ze znanych modeli Indiana był wypuszczony w 1920 roku Scout, który z założenia miał być lekkim i zwinnym motocyklem. To właśnie na przerobionym Scoucie Nowozelandczyk Burt Munro ustanowił w 1967 roku rekord prędkości w klasie do 1000 cm3.

Indian Scout jak feniks

Doskonale pamiętam, gdy w 2014 roku pojawił się „the all-new Scout” – to był prawdziwy powiew świeżości w amerykańskiej motoryzacji. Motocykl robił wrażenie neoklasyczną stylistyką oraz nowoczesną, a jednak zachowującą podstawy kanonu amerykańskiej klasyki jednostką napędową. Całości dopełniała czysta linia i dopracowane detale. Po czterech latach w Scoucie nie zmieniło się praktycznie nic. Nadal wygląda świeżo – inaczej niż sprzęty japońskie, czy te z Milwaukee i uznaję to za jego sporą zaletę. Scout jest po prostu inny.

Przy bliższym spotkaniu, każdy zauważy, że amerykanie przyłożyli się podczas produkcji. Wszystko zdaje się być dopracowane i wysokiej jakości (może poza niektórymi przewodami mocowanymi na kojarzącą się z prowizorycznymi naprawami „trytytkę”). Nie ma tu miejsca na ściemę. Błotniki są stalowe, obicie kanapy to naturalna, ładnie obszyta skóra, a mająca odzwierciedlenie w dziesiątkach naniesionych logotypów dbałość o detale całkiem smacznie doprawia danie główne jakim jest konstrukcja oparta o niecodzienne rozwiązanie w tej klasie motocykli, czyli aluminiową, odlewaną ramę i będącego jednocześnie elementem nośnym, finezyjnie wyfrezowanego widlaka. Wszystko zdaje się do siebie dobrze pasować i nie ma tu miejsca na przypadek.

Wygląd to nie wszystko

Wygląd to jednak nie wszystko, dlatego, aby całkowicie przekonać się o wartości tej maszyny, trzeba przełożyć nogę nad siodłem i sprawdzić jak to jeździ. Jeden obrót wałem wystarczy by układ wtrysku obudził dwa chłodzone cieczą gary, o łącznej pojemności 1133 cm3. Sam silnik pracuje cicho i kulturalnie. Chciałoby się jedynie, by seryjne wydechy dawały z siebie więcej. Na szczęście odgłos wydobywający się z układu dolotowego przy odkręceniu manetki rekompensuje nieco akustyczne niedostatki. Jak na amerykańca przystało, Scout jest długi i niski. Jednak tu szkoła konstruowania podwozia jest mniej standardowa. Spory rozstaw osi, nie wynika z dużego kąta pochylenia główki ramy (mamy tu zaledwie 29 stopni), a raczej z większego wysunięcia jej w stosunku do przodu. Taki zabieg oraz nisko położony środek ciężkości, ważącej niecałe 240 kg na sucho maszyny, sprawiają, że Scout jest bardzo poręczny i już po kilkuset metrach jazdy poczujesz się na nim pewnie.

Dużo mniej klasyczny niż konkurencja. Ale o to chodzi.

Nie zaszkodziłoby co prawda gdyby kierownicę dało się mocniej skręcić przy manewrach z niskimi prędkościami, ale nie zmienia to faktu, że Indiana prowadzi się łatwo przyjemnie i bez typowych dla bardziej chopperowych konstrukcji bolączek. O zawieszeniu można tyle powiedzieć, że… jest. Nic specjalnego. Przód całkiem nieźle wykonuje swoja pracę, za to tył, oparty na dwóch klasycznych amortyzatorach mógłby dostarczać nieco więcej komfortu. Jest twardy, a jego niewielki skok nie generuje uczucia jazdy na poduszce. Odczuje to zwłaszcza pasażer, który siedzi bezpośrednio na błotniku, a siedzenie pod jego dolną częścią pleców wcale nie jest tak komfortowe na jakie wygląda. Nie pomagają tu także, wymuszone zapewne przez okazałe tuby wydechów, wysoko umiejscowione podnóżki. Plecak zdaje się obejmować kolanami kierowcę na wysokości klaty. Na szczęście za sterami jest już dużo wygodniej, o ile nie masz więcej niż 185 cm wzrostu.

Napęd z ikrą

Ale w końcu Scout to nie stworzony do dalekich wojaży turystyk, tylko motocykl bardziej uniwersalny i spartański w formie. Choć katalog akcesoriów i customowych dodatków jest bardzo bogaty, to ten sprzęt, mimo, że jest bardzo stylowy, to tak jak jego przedwojenny pierwowzór, powinien być przy tym zwinny i szybki. I tak jest, bo generujący równe 100 kucy mocy i prawie tyle samo momentu silnik naprawdę daje kopa i nie zająknie się nawet jeśli przyjdzie ci ochota przegonić Scouta do końca skali prędkościomierza. Wystarczy szybki strzał z klamy pod światłami, by pędzona pasem tylna opona jęcząc narysowała długi czarny ślad, a wszystkie inne pojazdy zostały daleko w tyle. Na szczęście nie trzeba wcześniej wyłączać kontroli trakcji, bo jej tu po prostu nie ma. Jest za to ABS, ale i ten pozwoli popiszczeć nieco tylnym laczkiem przy hamowaniu.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

W kilku odmianach

W 2017 roku Indian, podążając za panującą modą, wypuścił seryjnego bobbera na bazie Scouta. Scout Bobber jeszcze bardziej nadaje się do dynamicznej jazdy. Zachęca do tego bardziej radykalna pozycja za kierownicą oraz zawias o jeszcze mniejszym skoku. W tym wypadku dodatki stylistyczne oraz wykończenie w czarnym macie jeszcze lepiej podkreślają charakter żywiołowego napędu.

Scout Bobber to wersja dla solo purystów. Ale wygląd robi robotę!

Dla osób nie szukających skoku adrenaliny jest również dostępna od 2015 roku wersja Scout Sixty z mniejszym sinikiem o pojemności jednego litra. Ma spokojniejszy, choć nadal nie pozbawiony ikry napęd. Jest przy tym także tańszy, oferując prawie takie samo wyposażenie co duży Scout.    

Jest dobrze

Dzisiaj, co cieszy marka Indian ma się dobrze. Oferta jest bogata w przeróżne wariacje proponowanych modeli, a Indiany znów, po ponad 60 latach przerwy, wygrywają wyścigi flat trackowe w USA. Co więcej, w przyszłym roku świat ma ujrzeć premierę bazowanej na sliniku Scouta, drogowej wersji flat trackowej wyścigówki, czyli FTR 1200. Koncept wygląda naprawdę kozacko więc nie mogę się już doczekać! 

Dziękujemy Indian Bielsko-Biała za użyczenie sprzętu!

Indian Scout 2018 – galeria zdjęć:

Piotr Ganczarski

Z wykształcenia inżynier mechaniki i budowy maszyn. Motocykle są jego życiowym przekleństwem i chorą miłością. Buduje, przerabia i remontuje jednoślady. Zarówno te nowsze, jak i starsze. Fan motoryzacji i podróżowania na różne sposoby. Oprócz tego lubi pohasać na rowerze i przeczytać dobrą książkę.

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button