W 1999 roku miałem nieskończone 18 lat i aspiracje żeby zostać kierowcą samochodu. Kurs przeszedłem łatwo, egzamin wewnętrzny nie sprawił mi problemów, manewry starym Fiatem Uno robiłem bezbłędnie. Schody zaczęły się dopiero w WORD-zie.
Nie wchodząc w szczegóły sam spieprzyłem ze trzy egzaminy – pierwszy na placu, dokładnie 8 marca, kiedy padał śnieg, a nikt z ośrodka ruchu nie zmiótł z placu śniegu, który był podobnego koloru do linii namalowanych na asfalcie. Kolejny egzamin to była czysta złośliwość egzaminatora, który chciał wymusić ode mnie łapówkę. Potem było już tylko gorzej. Zdałem za siódmym razem. W stresie i po awanturze z kierownikiem ośrodka – widziałem jak gość zepsuł 3 manewry, a mimo to wyjechał na miasto. Wrócił po stronie kierowcy, więc zdał – ewidentnie był to kupiony egzamin.
Dlaczego o tym piszę? Przeczytałem właśnie tekst Przemka Borkowskiego – “NIK: Zmiany w egzaminach na prawo jazdy nie przynoszą żadnych rezultatów…” i szlak mnie trafił… Myślałem, że teraz nie ma już takich przejść w WORD-ach, że młodzi kierowcy w państwie prawa są traktowani zupełnie inaczej. Inne są szkolenia, inaczej wygląda egzamin, ale jedna rzecz pozostała taka sama – kasa musi się zgadzać. Kontrola NIK-u obnażyła bolesną prawdę… “Za moich czasów” chodziło o łapówkę dla pracownika WORD-u, a w tej chwili – łapówka jest legalna, bo bierze ją ośrodek ruchu drogowego – państwowa instytucja… Dlaczego tak uważam? Bo jak inaczej można to nazwać? Przypomina mi się scena z filmu “Drogówka” Wojciecha Smarzowskiego, gdzie nowy szef mówi do policjantów na zebraniu, że go nic nie obchodzi i ma wzrosnąć wykrywalność przestępstw – Macie karać każdego, nawet staruszkę co przechodzi na czerwonym świetle – mówi do policjantów. Już wyobrażam sobie takie zebranie egzaminatorów z szefem ośrodka – Maksymalnie co trzeci ma zdać i nic mnie to nie obchodzi!
Jak w tym kraju ma być normalnie, jeżeli od początku wszystko normalne nie jest. Wchodzisz w świat kierowców, zaczynając od stresu, od tego że doją cię jak krowę, żeby utrzymać ośrodek. Potem kupujesz auto czy motocykl, doją cię na podatku od zakupu pojazdu, a potem masz z górki – bo jak przekroczysz prędkość, to albo kosmiczny mandat, albo zabierają ci prawo jazdy. Wszędzie koszty…
Co do śmierci na drogach – ludzie w wypadkach giną nie dlatego, że młodzi kierowcy jeżdżą za szybko, tylko dlatego, że nie ma dróg, po których legalnie i bezpiecznie mogliby szybko jechać. Dlatego, że nikt nie przestrzega ograniczeń prędkości, bo te ustawione są tak aby system mógł zarabiać, a nie obywatel był nimi chroniony. Z resztą Polska to kraj którego urzędnicy stawiają chyba najwięcej znaków na świecie…
Kolejna sprawa to kierowcy, których czasem widuję na drogach. Starzy czy młodzi – robią takie błędy, że NIGDY nie powinni zdać egzaminu na prawo jazdy. Zastanawia mnie taka rzecz – mógłbym zdawać do szkoły aktorskiej i sto razy – wątpię, żeby mnie tam przyjęli – usłyszałbym tylko, że nie mam talentu i się nie nadaję. Wierzę, że do kierowania pojazdem też trzeba mieć to coś – tę smykałkę – i uważam, że są osoby, które NIGDY nie będą umiały dobrze, bezpiecznie jeździć. Dlaczego one zdają? Za dziesiątym, piętnastym razem, ale zdają… – po raz kolejny nie chodzi o nasze bezpieczeństwo – KASA!!
Naprawdę czasem zastanawiam się, czy opłaca się robić prawo jazdy, czy może lepiej pieniądze, które chcesz wydać na zakup auta czy motocykla nie przeznaczyć na abonament na taksówkę…
W dużej mierze sami jesteśmy sobie winni. Na egzamin często przychodzą ludzie kompletnie nieprzygotowani, niedouczeni teoretycznie i znający kilka ruchów ^na małpę^, byle tylko zdać. Sami się podkładają. Nie bronię systemu, ten kuleje, do tego szkolenia niedowidzą i mamy efekt: wiódł ślepy kulawego. Żeby umieć jeździć, trzeba chcieć się nauczyć, a nie tylko chcieć zdać egzamin. Czyli samemu trzeba się trochę spocić, może zmienić ośrodek szkolenia, samemu poczytać, wykazać zainteresowanie i zaangażowanie. Jak będziesz umiał, test cię nie przytnie, a egzaminator – nawet najbardziej złośliwy – przepuści, bo w kolejce jest 90% nieprzygotowanych, a on musi z tego 30% jakoś przepuścić… jednak. Na ulicach widać, że to i tak za dużo (albo nie ci co powinni – ale tak jest na każdych egzaminach). Podstawa to chęć i zainteresowanie, a brak tego widać już na kursach. Zaliczenie obowiązkowych godzin szkolenia nic nie zmieni, jak w szkole – można chodzić i wyjść głąbem :-)
Można powiedzieć, że instytucja \”prawa jazdy\” rozwinęła się na przełomie lat rozwoju motoryzacji, analogicznie do pojazdów biorących udział w ruchu ulicznym. Kiedyś było prosto i niedużo, dziś jest skomplikowanie i mnóstwo. Złożoność infrastruktury obecnych czasów siłą rzeczy wymaga większego zaangażowania i przygotowania do jazdy/egzaminu (zwłaszcza w dużych aglomeracjach). Z każdą kolejną dekadą, kolejne pokolenie musi więcej wiedzieć i szybciej się uczyć żeby funkcjonować. Oczywiście bywają tak zagmatwane przepisy lub konstrukcje drogowe, że nawet doświadczony kierowca zwalnia żeby się zastanowić jak przejechać dany labirynt.
Nawiązując do Zulusa – chodzenie na egzamin bez odpowiedniego (nie mówię dobrego czy złego) przygotowania, wiąże się moim zdaniem z przekonaniem, że \”prawko\” jest dla wszystkich. I właśnie ta sama grupa społeczeństwa chce mieć \”prawko na motor\” więc idzie jak po bułki do sklepu. A tu się okazuje zonk, bo de facto chodzi o \”prawo jazdy\” na \”motocykl\”. Pozdro dla kumatych.
Wypada też rozdzielić poziom trudności egzaminu: co innego duża aglomeracja a co innego mieścina. Wystarczy rzut okiem na mapę wawy z początku XXw.
http://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2015/04/368613952.jpg
a potem na współczesną
https://www.google.pl/maps/place/Warszawa
Niby to samo miasto, ale zupełnie inny świat.
1 błąd – Instruktor wbija kursantowi w głowę, że egzamin to formalność i egzaminator puszcza wszystkich
2 błąd – cały kurs pokonuje się jednym i tym samym pojazdem, a na egzaminie jest niby taki sam, ale inny (szczególnie w motocyklach) inne sprzęgło, inaczej ustawione obroty.
3 błąd – kursy robione na szybko, skutkują gorszym przyswojeniem wiedzy teoretycznej, zdecydowanie za mało ćwiczeń i odpytywania
4 błąd – kursanci szukają tanich kursów, co skutkuje gorszym przygotowaniem do egzaminu
nr 4 – błąd jak błąd – raczej taktyka. Oczywiście potem jest problem
Ale kursanci szukają tanich kursów (czyli poza dużymi miastami) oraz prostych miast. W Chrząszczyrzewoszycach w powiecie Łękołody na 100% jest prościej zdać niż w stolycy. Kompletnie inne natężenie ruchu, kompletnie inny poziom agresji i chamstwa na drodze.
gorzej jak potem taki pacjent przyjedzie studiować do dużego miasta – i jest panika.
jest popyt to jest podaż :)
moich paru kolegów (w tym ja) doskonale sobie radziło na drodze i bez kursu. Taka szkoła co nie absorbuje czasu to błogosławieństwo (jeżeli ktoś sie czuje pewnie). Ale za to znajdzie się taki co nic nie umie a też chce na skróty.
Wombat: nie w tym sensie. Chodzi mi o przypadki kursów na A, gdzie kurs kosztuje przysłowiowe złoty pięćdziesiąt, a instruktor nie ma pojęcia o jeździe motocyklem. Efekt łatwy do przewidzenia, kursant po kursie nie umie nic, ale ma papir. Zresztą parę kursów na B też było, że skoro cena dumpingowa, to teorię okrawa się do granic przyzwoitości, a jazdy jeden zdezelowane auto i niedouczony instruktor, ale jest tanio.
A Kulikowisko czołga przez różne sprzęty, co przyjdziesz na zajęcia, to niespodzianka. A i w połowie jazdy przesiadki mają miejsce :-) Głupie to nie jest, nawet nie zwróciłem uwagi, z której strony ten egzaminacyjny ^ma kopkę^. Może i lepiej, jeszcze bym się zamotał i nie zdał… :-)
Żarcik taki… podły jestem :-)))
Wiecie co jest zabawne? Mam kolegę. Wyjeździł już na swojej Shadowce 125ccm około 60 tysięcy kilometrów. Bezkolizyjnie. Zdaje już trzeci raz… za każdym jakieś drobiazgi. Pewnie po prostu nerwowo się spina. Śmieszne jest to, że po każdym oblanym egzaminie, wychodzi z niego, wsiada na motocykl i jedzie do domu… jak gdyby nigdy nic… dziwne te regulacje są…
ta. ten fakt mnie zawsze bawi.
No wiesz… a maniomanio tak ładnie się pożegnał z Wami ;)))
Mówiłem – podły jestem :-)))
wszyscy jestesmy podli. tylko niektórzy się z tym ukrywają i wątroba im siada :)
Druid: odpowiedź jest banalna wsiądź na Gladiusa i zrób z gazem to samo co w Shadowce, poza tym MT07 i Gladius to nakedy, Shadow to cruiser, kompletnie inna pozycja i inaczej się wali w zakręt. Lepiej poćwiczyć w OSK na zmiane MT, Gladius, ER, i zrobić plac na 1-ce, później na 2-ce i 3-ce.
I jeszcze jeden drobiazg jazda po ulicy ma się nijak, do umiejętności zdawania egzaminu, an ulicy nie kręcisz głową jak oszalały.
A co to to Kulikowisko?
Szkółka niedzielna Tomka Kulika :-) Nie będę linkował, wpisz sobie w wyszukiwarkę. Facet ma dobry pomysł, tylko może chyba zajechać prawdziwie początkującego :-)))
Śmiać mi się chce. Koleś zdałeś egzamin za SIÓDMYM RAZEM (jasne łapówka, śnieg nieodgarnięty, a pozostałe cztery razy to co? Też egzaminator był do kitu, a inne egzaminy kupione?) Poważnie i ty masz czelność mówić, że ktoś się do jazdy nie nadaje, że nie ma talentu? Ja zdałam egzamin za drugim razem (za pierwszym byłam około 300 metrów od WORDU, kiedy doszło do stłuczki przede mną. Ja zahamowałam, zatrzymałam samochód, ale ktoś wjechał nam w tyłek z taką prędkością, że aż egzaminator poleciał do przodu uderzając czołem o deskę rozdzielczą. W wielkim stresie poszłam na drugi egzamin i zdałam go bezbłędnie. Słuchałam wielu, komplementów od egzaminatora na temat mojej jazdy, rozsądku, cierpliwości, ostrożności oraz znajomości przepisów. Więc z mojego punktu widzenia to TY i TOBIE PODOBNI nie powinniście mieć NIGDY prawa jazdy. Zdając egzamin powyżej 4 razy to zwyczajnie zdający się do tego nie nadaje i nigdy nie powinien dostać prawa jazdy. Koniec kropka.