Po prezentacji nowych skuterów BMW, która odbyła się na poprzednich targach EICMA w Mediolanie w 2011 r. byłem pod ich ogromnym wrażeniem. BMW podeszło do tematu kompleksowo i iście po niemiecku – w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Może nawet nie sam skuter wywarł na mnie wrażenie, lecz cała zbudowana wokół niego otoczka. I nie chodzi mi o marketingową ideologię, lecz o wszystko, czego skuterzysta potrzebuje, a co nie jest samym jednośladem.
BMW solidnie przygotowało się do ponownego wkroczenia na grunt skuterowy (pamiętamy rewolucyjny model C1, który miał pasy bezpieczeństwa i można było nim podróżować bez kasku). To, co najbardziej przykuło moją uwagę, to fakt, że klient decydując się na skuter, być może pierwszy jednoślad z silnikiem w życiu, może nie tylko wyjechać z salonu BMW swoim nowym nabytkiem, ale też odziać się od stóp do głów nie opuszczając pomieszczenia, w którym wcześniej kupił swoje X5 czy M3. Nie musi nawet wiedzieć, że istnieją sklepy motocyklowe, do których trzeba by się udać, aby wyposażyć się w kask, rękawice, buty, spodnie itd. Wszystko ma podane jak na tacy, na stojakach przeznaczonych dla klientów, decydujących się na zakup jednego ze skuterów BMW.
W sumie, choć u nas nie brak tych, którzy gotowi są ściśle przestrzegać poprawności politycznej, pozwolę sobie na szczyptę angielskiego humoru twierdząc, że “BMW swoimi skuterami wprowadza w życie plan ostatecznego rozwiązania kwestii Burgmana i T-Maxa”.