- Nowy Royal Enfield Bear 650 to scrambler z wyglądu i uniwersalny motocykl drogowy z natury. Ma przy tym całkiem mocne papiery by trafić w gusta polskich motocyklistów.
- Jak jeździe Bear 650, ile będzie kosztować i kiedy pojawi się w salonach Royal Enfield w naszym kraju? Odpowiedzi znajdziesz w tym artykule
Premiera nowego motocykla marki Royal Enfield spowita została gęstą mgłą tajemnicy. Co to za motocykl? Jak wygląda? Jak jeździ? Ile będzie kosztował i kiedy będzie dostępny? Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania, musiałem polecieć na drugi koniec Świata.
Premierę pod wieloma względami nowego modelu motocykla tej zdrowo sobie poczynającej indyjskiej marki zorganizowano w słonecznej Kalifornii. Miejsce tyle odległe od Europy, co nieprzypadkowe. To właśnie tam miały swego czasu miejsce wydarzenia, które zapoczątkowały sportową historię marki w wydaniu rajdowym.
Wszystko zaczęło się w 1960 roku, kiedy to pewien 16-latek o imieniu Eddie po raz pierwszy wziął udział w wymagającym wyścigu off-roadowym o nazwie The Big Bear Run. Trasa wiodła w okolicy jeziora Big Bear, a wyścig odbywał się na dystansie aż 158 mil. Hardkorowy młodzian wygrał swój debiutancki wyścig, deklasując gwiazdy takie jak Bud Ekins, czy Joe Presley. Co więcej, dokonał tego na jednocylindrowym motocyklu Royal Enfield Fury o pojemności silnika 500 cm3. Zgarnął zatem dwa prestiżowe trofea – za zwycięstwo w klasie (do 500 cm3) oraz w generalce. Jak wspomina sam “Fast Eddie”: “Od tej pory nie byłem już jakimś tam nieznanym Eddiem, a świat obrócił się do góry nogami. Skończyła się szkoła, a zaczęły wyścigi…”.
Royal Enfield Bear 650: Potrzebowaliśmy tego motocykla?
Royal Enfield to marka, która bardzo lubi czerpać z historii i ma ku temu wszelkie powody, bo dziedzictwo brytyjsko-indyjskiego producenta jest po prostu przebogate. Nie inaczej było i tym razem. Gdy pojawiły się plany uzupełnienia oferty o scramblera, wystarczył szybki rzut oka w archiwum rajdowych dokonań, by na podstawie pięknej sportowej historii, stworzyć uzupełniany dziedzictwem marki współczesny i jednocześnie klasyczny wciąż pod wieloma względami motocykl. Oto Royal Enfield Bear 650.
Znając podłoże i inspiracje twórców, nazwa motocykla wydaje się oczywista. Zwłaszcza w przypadku wersji “249”, która upamiętnia karierę Eddiego Muldera – nie tylko wielokrotnego zwycięzcy wyścigu The Big Bear Run oraz innych motocyklowych imprez, ale także stunt dublera dla chociażby takiej gwiazdy jak Clint Eastwood. Ale Royal Enfield Bear 650 to nie tylko hołd dla osiągnięć rajdowych. To przede wszystkim motocykl, który ma w odpowiedni sposób uzupełnić coraz bogatszą ofertę motocykli proponowanych przez tę markę. Prześwietlmy więc nieco konstrukcję tego sprzętu i poszukajmy odpowiedzi na zapewne nurtujące wielu pytanie: Ile rasowego scramblera jest w tym motocyklu?
Royal Enfield Bear 650 – czy to scrambler?
Wypada zacząć od tego, że nowy Bear 650 powstał w oparciu o znanego już Interceptora 650. Co ciekawe, Interceptor zadebiutował w ofercie marki również w 1960 roku, jako motocykl na rynek amerykański. Powstało ich wtedy zaledwie 120 sztuk. Motocykl powstawał na bazie modelu Constellation i był produkowany początkowo w wersji w dwucylindrowym silnikiem o pojemności 700 cm3. Współczesny Interceptor to motocykl typowo szosowy o urzekającym klasycznym wyglądzie. To właśnie ten model stał się bazą do budowy wielu customowych scramblerów. Ten fakt nie pozostał obojętnym dla osób decydujących o wprowadzaniu nowych modeli motocykli Royal Enfield. Świat po prostu potrzebował nowego indyjskiego scramblera. Choć już na pierwszy rzut oka widać sporo podobieństw, to konstruktorzy twierdzą, że aż 2/3 części, w oparciu o które produkowany jest Bear 650, to zupełnie nowe fanty. Zacznijmy od ramy. Jej główka została wzmocniona, by współpracować z masywniejszym widelcem i większym przednim kołem. Również jej tylna część została przekonstruowana, by być bardziej odsłoniętą i zakończoną ukochanym przez customizerów “rasowym” półokręgiem. Wszystko po to by nadać maszynie charakterystycznego dla tego typu jednośladów surowego wyglądu.
Wspomniałem o większym przednim kole i masywniejszym widelcu. Bear 650 otrzymał 19-calową przednią obręcz oraz całkiem konkretny widelec typu upside-down, produkowany przez japońską markę Showa. Jego skok wynosi zaledwie 130 mm, co już na dzień dobry właściwie rozwiewa wszelkie wątpliwości dotyczące przeznaczenia nowego motocykla. Z tyłu króluje klasyczna już 17-tka oraz jeszcze bardziej klasyczne podwójne amortyzatory o skoku 115 mm. Obydwa koła ubrano za to w dość grube opony MRF, które niemal do złudzenia przypominają kształtem klocków bieżnika Pirelli Scorpion Rally STR. I chyba nic w tym dziwnego jeśli wiesz, że zarówno marka CEAT, której opony można znaleźć w większości motocykli Royal Enfield oraz MRF, należą do koncernu Pirelli. Swoją drogą, stosowanie „krajowych” elementów wyposażenia jest w dużej mierze podyktowane rozwiązaniami podatkowymi narzucającymi ogromne cła na to co importowane. Mamy tu zatem indyjskie pirelki, które przy potencjale oferowanym przez 650-tkę, nie dały zresztą ani przez chwilę powodu do narzekań podczas jazd testowych po kalifornijskich drogach. A te nie zawsze okazują się być w świetnym stanie. Opony MRF są za to ciche – w odróżnieniu od włoskich Rally STR, które nie posiadają dodatkowych wzdłużnych łączeń pomiędzy klockami bieżnika.
Royal Enfield Bear 650: Jak się nim jeździ?
Pozycja za szeroką, typową dla takich motocykli kierownicą jest przyjemnie rasowa i odprężona. Przy wzroście 186 cm czuję się tu wystarczająco swobodnie. Z kolei niższe osoby też nie powinny narzekać, bo wygodna, wykonana z pianki o zróżnicowanej twardości i ładnie obita kanapa wylądowała na wysokości zaledwie 830 mm. Dolna część pleców nie miała na niej powodów do narzekań przez cały dzień. Choć, gdy tylko namierzyłem gościa z ekipy RE, który w swoim motocyklu miał akcesoryjne „flat-trackowe” siedzenie, od razu zmusiłem go przemocą w spojrzeniu do pożyczenia jej na chwilę. Byłem ciekaw jaka będzie różnica, bo w przypadku Guerilli 450 była ogromna. Tutaj różnica wynosi dodatkowe 15 mm wysokości i nieco inne wyprofilowanie. Jest jeszcze bardziej komfortowo, a pozycja za kierownicą i czucie motocykla zmienia się zauważalnie. Zrobiło się jeszcze swobodniej. Jak dla mnie, jest to obowiązkowy element wyposażenia dodatkowego, z którym wyjechałbym Bearem 650 od razu z salonu.
A jak Royal Enfield Bear 650 jeździ? Kto miał do czynienia z dwucylindrową 650-tką tego producenta, ten wie czego można spodziewać się względem manier i dynamiki. Silnik robi co do niego należy. Pozwala przyjemnie przyspieszać i ma szeroki zakres użytkowych obrotów. Do tego stopnia, że limiter obrotów przy mocniejszym kręceniu zdaje się pojawiać zbyt wcześnie. Oczywiście nie obraziłbym się gdyby piecyk generował 10 koni i 10 niutów więcej. Nic by się także nie stało gdyby było ich plus dwadzieścia. W zasadzie to jestem pewien, że potencjału jaki drzemie w tej jednostce jest więcej niż niespełna 48 koników i ciut ponad 50 Nm. Może warto by było by producent nie trzymał się kurczowo wymogów homologacyjnych dla kategorii prawa jazdy A2 i wypuścił także w pełni otwartą wersję. Homologacja, specyfikacja… biurokracja! Za większym potencjałem powinno jednak iść także lepszej jakości podwozie, a to generuje wzrost kosztów produkcji – wiadomo…
Będąc przy temacie, można powiedzieć, że – w stosunku do potencjału oferowanego przez napęd – jest poprawnie. Hamulce robią swoją robotę należycie, a motocykl prowadzi się przewidywalnie. Jednak mały – za mały skok zawieszenia, lub któryś z elementów składających się na geometrię i charakter podwozia, objawia się w mojej opinii zauważalną nerwowością podczas szybszego pokonywania zakrętów, na których natrafiasz na nierówności asfaltu. A tych w Kalifornii całkiem nie brakuje. Dzieje się tak zwłaszcza, jeśli próbujesz wyciągnąć z maszyny wszystko, co oferuje względem sportowej jazdy. Samo zawieszenie nie jest przesadnie sztywno zestrojone i oferuje przyzwoity komfort. Efekt jest taki, że Bear 650 potrafi jeździć szybko i całkiem precyzyjnie, ale lepiej odnajduje się, gdy nie wyciskasz z niego pełni potencjału. Jazda tak do 80% jest przyjemna i przewidywalna. I w zasadzie nie ma się co dziwić takiemu stanowi rzeczy. Nie jest i przecież nie miał to być hi-endowy motocykl o wypasionej specyfikacji. To raczej foremny, dobrze wykonany i elegancki motocykl – co tu dużo mówić – budżetowy. Właśnie poznałem oficjalny cennik tego modelu w Polsce. Ceny zaczynają się od 37 800 złotych, a kończą tysiąc wyżej – w zależności od wersji malowania. Za tę cenę otrzymujemy przyjemny – nie tylko dla oka, motocykl, okazujący się być przemyślaną, choć w mojej opinii skrojoną mimo wszystko zbyt uniwersalnie propozycją.
Royal Enfield Bear 650: zbyt uniwersalny by zaskakiwać?
Zbyt uniwersalny? Dlaczego? Coż, Sprawa ma się tak, że połowa produkcji tego motocykla przeznaczona jest na rynki azjatyckie – głównie Indie. To sprawia, że konstruktorzy walczyli jak mogli o utrzymanie wysokości kanapy na możliwie jak najniższym pułapie. Bez znaczącej ingerencji w konstrukcję ramy i ergonomię, można było osiągnąć ten cel stosując zawieszenie o niższym skoku. Tak też poczyniono, tworząc z Beara 650 motocykl o niemal jedynie wizualnych aspiracjach off-roadowych. Mieliśmy okazję sprawdzić nowego niedźwiedzia na krótkim odcinku szutrowym i nawet radził sobie nieźle w takich warunkach. Jednak wjazd na większy poprzeczny uskok spowodował ogromny huk dobywający się z przedniego zawieszenia. Aż się wystraszyłem, że rozwaliłem przednią felgę. Z motocyklem nic się nie stało, ale już wiedziałem, że na dużych nierównościach trzeba po prostu spokojnie. Szkoda też, że o możliwości wyłączenia ABS-u przy tylnym kole dowiedziałem się już po tej sekcji, bo jazda z elektronicznym wspomagaczem na obu osiach poza asfaltem to zwyczajnie karkołomny pomysł. A gdyby tak Royal Enfield pokusił się o stworzenie alternatywnej wersji na europejski rynek? Albo zaproponował coś w stylu Bear 650 Rally na 21-calowym kole z przodu i zawieszeniu ze skokiem ok 200 mm – np. pożyczonym z Himalayana 450? Gdzieś w rozmowach przy drinku za kulisami słyszałem, że być może stanie się tak w przyszłości… Pożyjemy… To zobaczymy!
Koniec końców, trzeba mu oddać, że jest uniwersalnym sprzętem, który z łatwością zawiezie cię wszedzie – nie tylko do pracy, czy na weekend w Bieszczady, ale także do postawionej na górskim zboczu daczy, czy na dziki kemping nad jeziorem. Spory prześwit i schowana nad ramą miska olejowa, dobrze osłonięty układ wydechowy, off-roadowe podnóżki z wyjmowanymi gumami, szeroka kierownica z rozpórką, na której zamocujesz oldskulową gąbke w stylu enduro/BMX, a także wspomniana możliwośc wyłączenia ABS-u przy tylnym kole – wszystko to pozwala widzieć w Bearze 650 coś wiecej niż tylko ładny motocykl w retro-enduro stylu.
Na razie pozostaje nam cieszyć się faktem, że pojawił się pierwszy klasyczny motocykl serii 650 w scramblerowym klimacie w ofercie Royala Enfielda. Nie jest tu jednak tylko i wyłącznie klasycznie, bo ponadczasowe kształty nadwozia skrywają oświetlenie wykonane w technologii Full-LED, a także kolorowy wyświetlacz TFT zamknięty w ładnej, zaokrąglonej formie. Znamy go już z Himalayana 450 oraz jego bratniej Guerilli. Działa dobrze, jest czytelny i potrafi podawać imponującą ilość informacji. Nie zabrakło tu łączności Bluetooth oraz nawet nawigacji działającej na mapach Google. Trzeba będzie tylko uważać by nie porysować jego plastikowej szybki. Szkiełko ochronne, lub folia, wielce wskazane. Informacjami oraz nastawami menu sterujemy za pomocą wygodnego dżojstika pod lewym kciukiem. Jest nowocześnie. Nie mamy tutaj trybów jazdy i kontroli trakcji. Pod tym względem jest klasycznie.
W Europie (na razie) tylko trzy wersje
Choć Royal Enfield Bear 650 został zaprezentowany w aż 5 wariantach wykończenia, to w Europie (a przynajmniej w Polsce) mają zadebiutować jedynie trzy z nich. Klasyczno-elegancka z czarno-szarym lakierowaniem, chromowaną kierownicą i rurami przedniego zawieszenia wykończonymi na złoto, nieco bardziej neo-klasyczna z nadwoziem malowanym zielonym metalikiem z kontrastowymi pomarańczowymi wstawkami oraz wersja 249, czyli stworzona w hołdzie dla Eddiego Muldera, z bielą dekorowaną rajdową szachownicą i ramą w kolorze… miętowym? Jeśli kogoś kręcą pozostałe warianty, to prawdopodobnie trzeba będzie na nie poczekać – na przykład do kolejnego sezonu.
Podoba mi się sposób w jaki Royal Enfield wykorzystuje bogatą historię, czerpiąc z niej inspiracje do tworzenia nowych i dzięki temu bardziej ciekawych motocykli. Bear 650 wydaje się być trafionym uzupełnieniem coraz bogatszego portfolio marki. O ile Guerilla 450 jest street scramblerem skierowanym do zupełnie nowych, świeżych, bo niezwiązanych jeszcze z marką odbiorców, o tyle Bear 650 może zdobyć uznanie także wśród bardziej konserwatywnie patrzących na jednoślady fanów Royala. Nie jest to motocykl w żaden sposób przełomowy, czy niezwykły. Ma jednak papiery na to, by złapać za serce nie tylko wyznawców marki, ale także osoby szukające przyjemnego od strony wizualnej, klasycznego motocykla, który całkiem dobrze udaje, że gdyby tylko chciał, to zmłuciłby konkurencję w niejednym terenowym rajdzie.
Wiele wskazuje na to, że nowy Bear 650 pojawi się w salonach polskiego dystrybutora marki jeszcze w tym roku. Będziemy informaować na pewno o tym fakcie, bo jest to na pewno motocykl, który warto poznać z bliska. Więcej materiałów z nowym Royal Enfield Bear 650 znajdziesz w zakładce wideo na naszym facebookowym fanpage`u oraz także na naszym kanale YouTube. Zajrzyjcie tam koniecznie.
Royal Enfield Bear 650 – Galeria Zdjęć:
Może mi ktoś wyjaśnić jeden drobiazg. RE Classic w Indiach kosztuje tyle samo co Imperiale 400, Honda GB 350, Czy Dominar 400. U nas jakoś więcej i to zdecydowanie więcej.
Dlaczego nowe motocykle RE w Polsce kosztują więcej niż za zachodnią granicą? Czy w Polsce ludzie są bardziej majętni i dlatego mają płacić za motocykle RE więcej?