Trochę przeraża mnie nierzadki pogląd, że zdanie prawa jazdy na motocykl załatwia wszystkie kwestie związane z podnoszeniem swoich umiejętności jazdy. Zdałem więc potrafię. Nie. Blankiet prawka to jedynie jeden z wielu etapów. Im wcześniej sobie z tego zdamy sprawę tym dla nas lepiej.
Dlatego otrzymując zaproszenie na tegoroczną Suzuki Shell Moto Szkoła nie odmówiłem. Jeżdżę na motocyklu od 10 lat, ale mimo to nigdy nie stwierdziłem, że potrafię. Takie imprezy są jak trening, bez względu na poziom zaawansowania. Pierwszy cykl imprezy ma miejsce na Torze Łódź i jest dedykowana właścicielom motocykli Suzuki. Bez względu na posiadany model czy wiek jednośladu. Opłata za uczestnictwo jest wręcz symboliczna, co sprawia, że naprawdę już teraz warto pomyśleć o rezerwacji na następne szkolenia w ramach tegorocznej edycji.
Na miejsce dotarłem na testowym Suzuki SV 650 i wybór motocykla nie był przypadkowy. Na bardzo technicznych szkoleniach czy treningach nie liczy się moc a ogarnięcie sprzętu. To oczywiście nie zmienia faktu, że SV jest naprawdę świetnym i niezwykle uniwersalnym żelastwem, które jest kwintesencją “japońskości” o bardzo konserwatywnym wybrzmieniu. Stylistycznie może nie moja bajka, ale pod względem jezdnym do ideału niewiele brakuje. Oczywiście nie mogę pominąć faktu, że moja stylówa idealnie komponuje się z kolorami SV 650.
Nie mniej kolorem się nie jeździ, jednak mój kombinezon i rękawiczki Spidi jak zwykle robią furorę. W takim zestawie czuję się mega pewnie. Jestem bardzo solidnie zabezpieczony od stóp do głów i przy tym czuję się nawet komfortowo pomimo prażącego słońca.
Na Suzuki Shell Moto Szkoła może przyjechać tak naprawdę każdy posiadacz motocykla tej japońskiej marki. Bez względu na poziom doświadczenia. Na miejscu są ludzie, którzy dopiero zaczynają jak i starzy wyjadacze. Najważniejsza tutaj jest pokora. Nikogo nie wyprzedzamy, jedziemy bez napinki, wolno i zgodnie z poleceniami instruktorów. Pierwsze dwa ćwiczenia mają na celu poznanie obiektu niemal na jałowych obrotach. Łódzki Tor jest dość trudny i typowo techniczny. To jego ogromna zaleta z punktu widzenia motocyklistów.
Uczestnicy, w tym ja zapoznajemy się poszczególnymi winklami i dowiadujemy się nieco o taktyce pokonywania zakrętów, pracy gazem, biegami, punktach wejścia, szczycie i wyjścia. Ja najwięcej do zrobienia mam w kwestii pracy ciałem na motocyklu. Trenerzy bardzo szybko wyłapują to, że górne kończyny mam niezwykle spięte, przez co nie zachowuje odpowiedniego balansu. Samemu ciężko jest wychwycić takie braki. Na szczęście z każdym jednym przejazdem było coraz lepiej. Uwierzcie mi, że każda pętla na takim torze to ogromna ilość nowych bodźców. Zaryzykowałbym nawet, że godzina na takim obiekcie równa się tysiącowi kilometrów po normalnych drogach. Nagle otwierają się Wam oczy i zaczynacie odrywać siebie jak i również swój motocykl na nowo.
Fajne w tym szkoleniu jest też to, że nikt nie zanudza Was przesadnie teorią. Tutaj kładzie się nacisk na praktykę. Dlatego na torze non stop obecny są instruktorzy, którzy obserwują wszystkich tu obecnych. W pewnym momencie po 3 czy 4 godzinie jazdy jeden z trenerów zauważył na przykład, że siedzę zbyt blisko zbiornika – powinienem się starać tyłek nieco bardziej skierować do tyłu co pomoże w lepszej pracy na motocyklu. Miał rację, po zmianie pozycji winkluje mi się dużo lepiej i jest to kolejna z prostych, acz bardzo cennych wskazówek na przyszłość. Mam po prostu dużo złych nawyków, które pielęgnowałem w sobie przez lata. Nagle okazuje się, że robicie coś źle. Dlatego tutaj potrzeba też duuużo pokory. Bez sensu jest brać udział w moto szkole wychodząc z założenia, że jest się idealnym motocyklistą, który wie wszystko, a ekipa się Was czepia. Prędzej czy później życie to zweryfikuje.
Uwierzcie mi, że 7 godzin jazdy po torze to coś fenomenalnego. Naprawdę jeśli masz możliwość pojeździć po zamkniętym torze to mega zachęcam. Nie znam osoby, która by powiedziała, że wizyta na torze albo udział w takim szkoleniu niczego nie daje. Daje i to więcej, niż mogłoby się wydawać. Sam jestem pod ogromnym wrażeniem tego co stąd dzisiaj wyniosłem. Oczywiście prócz symbolicznego certyfikatu. Razem z nim i swoim Suzuki SV 650 wracam do Warszawy. Umordowany potwornie, ale bardzo zadowolony. Na pewno w tym roku jeszcze raz spróbuje wziąć udział w Suzuki Shell Moto Szkoła. Jeśli chcecie możemy spotkać się na miejscu, poniżej zamieszczam link do szczegółów tegorocznego cyklu nad którym Jednoślad.pl objął swój patronat.