Czy warto iść do kina na “Motocyklistów”?

W skrócie
  • Ciekawi naszego zdania na temat The Bikeriders?
  • Tym razem nie zdradzimy za dużo. To całkiem poprawny film. Aby dowiedzieć się więcej, przeczytaj pełny tekst.

Filmy z motocyklami w roli głównej nie pojawiają się zbyt często. The Bikeriders, w reżyserii Jeffa Nicholsa, wśród widzów budzi skrajne emocje, co w nas z kolei rodzi ogromną ciekawość. Po burzliwych rozmowach z Piotrkiem i Tobiaszem, kto z nas napisze recenzję (nie trzeba wspominać, że wygrałam?), wybrałam się do kina, aby przekonać się na własnej skórze, o co tyle szumu. Czy wtrącenie, że na seansie byłam jedyną osobą, może stanowić recenzję samą w sobie? Jednośladowe serce trochę zabolało, ale bądźmy łaskawi: nie każdy z nas środowy wieczór może spędzić w kinie.

Jeżeli macie ochotę na lekki film, czy kino akcji w stylu Policjantów z Beverly Hills, który podniesie Was na duchu, nie oczekujcie tego od The Bikeriders: trafiliście pod zły adres. W teorii to film o historii powstania klubu motocyklowego, który połączył mężczyzn o tej samej pasji. W praktyce, to spokojna i niedopowiedziana opowieść, która leniwie i powoli wciąga nas w ciemne zakamarki historii amerykańskiej klasy średniej lat 60.

Nie(dop)owiedziana historia głębokich kontrastów i miłosny trójkąt

Nie dajcie się zwieźć pozorom. Reżyser całą narrację powierza partnerce Benny’ego, Kathy (Jodie Comer), która delikatnym kobiecym głosem wprowadza nas w surowy, męski świat, a potem wodzi widza za nos, przerzucając kartki opowieści w stronę miłosnej historii i trójkąta, w który została uwikłana. Kathy, początkowo zafascynowana jednym z członków klubu Wandali, Bennym, wkracza w świat motocyklistów przez romans z nim. Wkrótce musi rywalizować o względy ukochanego z założycielem klubu, Johnnym (Tom Hardy), który upatrzył sobie Bennego na swojego zastępcę.

W pierwszej scenie opowieść Kathy przenosi nas do typowego amerykańskiego baru: ciemne pomieszczenie z duszą zaklętą w drewnianych ścianach, pochłaniających setki rozmów i dym papierosowy. Ukochany kobiety, Benny (Austin Butler), siedzi samotnie przy pustym barze, popijając whisky. Już za chwilę w przygarbione plecy, odziane w kurtkę Vandals Chicago, trafi barowe krzesło. A wszystko przez to, że bohater odmówi ściągnięcia swoich klubowych barw.

Cały film, oddaje ducha i emocje pierwszej sceny. Jest pełen niedopowiedzeń i trudnych emocji, a gdzieś w tle toczy się proces, który trawi od środka amerykańskie społeczeństwo outsiderów. W bardzo dalekim planie, przewijają się tematy wojny w Wietnamie, imigrantów i rozczarowania zmianami gospodarczymi Ameryki.

Samotny seans w kinie Mikro.

Wiadomości z zaplecza

Film Nicholsa czerpie inspirację z książki „The Bikeriders” autorstwa Danny’ego Lyona, wydanej pod koniec lat 60.

Historię klubu i jej członków, Lyon uchwycił na czarno-białych fotografiach, pokazując esencję życia społeczeństwa, nienależącego do śmietanki społecznej. Nichols, rozwija dokument Lyona, snując fikcyjną opowieść, która ma swoje korzenie w autentycznych wydarzeniach i postaciach, a nawet dialogach, które reżyser chętnie (kropka w kropkę) zapożyczał z książki.

Lyon, związał się z Chicago Outlaws – jednym z najsłynniejszych klubów motocyklowych Ameryki lat 60. W filmie Lyon pojawia się wielokrotnie, gdyż to jego pytania prowokują Kathy do snucia opowieści o członkach i historii klubu Wandali.

Już na pierwszy rzut oka fotograf jest kimś zupełnie innym niż jego klubowi koledzy – wykształcony, jeżdżący na Triumphie, noszący przy sobie aparaty fotograficzne i ciężki magnetofon, stanowi opozycję do Harley’owców w skórach i podartych jeansowych kurtkach, którym życie niejednokrotnie robiło pod górkę. W filmie Lyon (grany przez Mike’a Faista) to grzeczny, ułożony facet, któremu brakuje pazura samca alfa. Mimo to, a może właśnie dzięki swojej nieszkodliwości, udało mu się wejść w środowisko klubowiczów i uchwycić esencję tego, co zostało pokazane w filmie.

Obejrzyj:

Nie oglądajcie. To nie jest dobry film.

Melancholijna opowieść o utracie kontroli

Nichols przedstawia lokalnych outsiderów, mężczyzn, których życie kręci się wokół motocykli. Gdy Johnny, grany przez Toma Hardy’ego, decyduje się założyć klub, jeden z kumpli pyta go: „Po co Ci klub? Żeby siedzieć i gadać o motocyklach, zamiast się na nich ścigać, tak jak robimy to teraz?”. Ale Johnny jest nieugięty – klub powstaje.

Chicago Vandals gromadzi lokalnych twardzieli, dla których motocykle, wyścigi i brudne ręce są odskocznią od codzienności. Jakiej codzienności? Tego nie dowiadujemy się wprost, a wnioski możemy wyciągać na podstawie pojedynczych scen.

To, co w Motocyklistach uderza najmocniej, pozostawiając niedosyt, to właśnie sposób, w jaki Nichols ukazuje członków klubu – nie jako indywidualności, ale jako część większej całości. Poznajemy ich nie przez ich życie prywatne, ale w kontekście ich relacji w klubie. To mężczyźni w towarzystwie innych mężczyzn, którzy znajdują swoją tożsamość w braterskiej wspólnocie i w odgłosie ryczących Harley-Davidsonów. Możemy tylko domyślać się, że Ci mężczyźni to mężowie, ojcowie, pracownicy, szukający czegoś więcej niż monotonii dnia codziennego, a w pojedynczych scenach odnajdywać potwierdzenie naszych teorii.

Z czasem, gdy stado motocykli przetacza się przez miasto, budząc respekt i zatrzymując spojrzenia, klub założony przez Johny’ego zaczyna rosnąć. Więcej ludzi chce dołączyć do elity, która budzi podziw i respekt, a Johnny, który początkowo miał kontrolę nad wszystkim, zaczyna tracić panowanie nad sytuacją. Klub rozrasta się w lawinowym tempie, a pierwsi członkowie zaczynają gubić się w chaosie, nie wiedząc już, kto należy do Wandali i kim oni są.

Historia Wandali idzie w parze ze zmianami politycznymi i społecznymi w Ameryce. Nichols wplata w tło opowieści wątki wojny w Wietnamie, problemów imigrantów oraz rozczarowania gospodarczymi zmianami w kraju. To czas, kiedy Ameryka traciła swoją niewinność, a wraz z nią także marzenia o bezkresnej wolności, którą miały symbolizować motocykle. Klub zaczyna przekształcać się w gang, który kradnie, gwałci i morduje.

The Bikeriders to wyraźny i nieco chaotycznie narysowany portret grupy motocyklistów. Tło społeczne jest lekko zarysowane, ale w bardzo dalekim planie. Historia bohaterów i ewolucji klubu jest słabo osadzona w kontekście politycznym, więc wszystko to, co miało tak ogromny wpływ na panujące nastroje i postawy, co doprowadziło do upadku dawniej niezachwianych ideałów, pozostaje w sferze domysłów. Z pewnością byłoby to malarstwo “wyższych lotów” , gdyby reżyser częściej splatał w jedną całość dwie równolegle biegnące historie. Nie wiemy jednak, co działo się w głowie artysty: być może Nichols celowo wprowadza chaos, aby jak najlepiej odzwierciedlić książkę Lyona?

Przeczytaj też:

Film na piątek: “Prawdziwa historia”.

Film na piątek: “Prawdziwa historia” (The World’s Fastest Indian)

Kino akcji, romans czy dramat?

Czego możemy spodziewać się po tym filmie? Nichols rysuje nam historię prawdziwej pasji i miłości do motocykli, która wymyka się spod kontroli.  To melancholijna opowieść o erozji pierwotnych ideałów, które z czasem tracą na znaczeniu w obliczu rosnącej popularności i władzy, którą bardzo łatwo się zachłysnąć. Nie łatwo patrzy się, jak piękna idea może przeobrazić się w coś, co wymyka się spod kontroli, tracąc swoją pierwotną niewinność.

Nie jest to kino najwyższych lotów, ale nie jest to też zły film, szczególnie jeżeli lubi się motorki. Całość jest dość przyjemna, choć nieco chaotyczna. Niektóre z wątków mogłyby być lepiej dopracowane, gdyby poświęcono im więcej uwagi, miałyby potencjał do prawdziwego poruszenia widza. Nie ma co narzekać na grę aktorską, która jest naprawdę taka, jak powinna być, a zdjęcia są bardzo estetyczne. Co więcej, przyjemnie patrzy się na stado jadących Harley-Davidsonów, a jeszcze przyjemniej słucha się ich melodii, szczególnie w pustym kinie.

Kto z Was widział już The Bikeriders?

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button