Czego jesteśmy świadkami? Nowej mody? Czy faktycznie przyszłość jest elektryczna? Jak będzie wyglądać przyszłość motoryzacji, w tym motocyklizmu? Wreszcie co da i co zabierze nam rewolucja spod znaku niebieskiej strzały?
Jestem za a nawet przeciw
Od mniej więcej 5 lat zauważam coraz więcej akcentów w branży motocyklowej, które być może są przepowiednią przyszłości. Jednak początkowo traktowałem wszystkie te sygnały z przymróżeniem oka. Jako targowy pokaz sił, działania wizerunkowe poszczególnych marek. Wtedy też słyszałem dziesiątki głosów, zwłaszcza motocyklistów – wszystkie w tym samym tonie – motocykl, aby był motocyklem musi być spalinowy. Doskonale to rozumiem, bo nieodłącznym elementem tego typu pojazdów jest głośny gang silnika, charakterystyka jego pracy, radość z obsługi skrzyni manualnej… Elektryfikacja jest wrogiem tych wszystkich emocji jakie wyzwala w nas motocykl.
Z tego też względu uważam, że rewolucja nigdy nie obejmie jednośladów w takim stopniu jak (być może) będzie to miało miejsce w przypadku samochodów czy komunikacji zbiorowej. Nie mniej uważam, że skuter czy motocykl elektryczny będzie bardzo ciekawą alternatywą, jednak tylko w sytuacji, kiedy tego typu pojazdy będziemy traktować jako zupełnie odrębną kategorię pojazdów. Ich posiadaczami będą też na pewno zupełnie inni użytkownicy. Ci mniej ortodoksyjni a bardziej “gadżeciarscy”.
Ja stoję w zupełnym rozkroku. Budując swój garaż marzeń w kolejnych dekadach zapewne chciałbym posiadać oba typy pojazdów. W mieście zapewne podróżowałbym elektrykiem, wyjeżdżając gdzieś dalej przesiadałbym się na motocykl z tradycyjnym napędem.
Jeszcze do niedawna sam uważałem, że silnik elektryczny w jednośladzie to abstrakcja. Do czasu premiery i pierwszej jazdy testowej BMW C Evolution. Przyśpieszenie, śmiesznie niskie koszty eksploatacji i zasięg zrobiły na mnie ogromne wrażenie. To idealny pojazd do miasta, który z pewnością chciałbym mieć już dziś. Jednak współczesna cena tego skutera jest absolutnie zaporowa.
Co hamuje rozwój technologii elektrycznych?
To co hamuje rozwój tego segmentu nie tylko w przypadku samochodów, ale także motocykli to przede wszystkim cena zakupu. Koszty wytworzenia pakietu baterii sprawia, że jeszcze przez kilka najbliższych lat będzie istnieć ogromny kontrast pomiędzy napędem elektrycznym a spalinowym. Zmieni się to dopiero wtedy, kiedy pojawi się zupełnie nowa generacja akumulatorów. To też musi być rewolucja – conajmniej takiego samego pokroju jak przejście na ogniwa litowo-jonowe. Kiedy to nastąpi? Niewiadomo. Nie mniej trwają intensywne badania nad wynalezieniem jeszcze lepszego sposobu akumulowania energii. Każdy z nas oczekuje, aby baterie były mniejsze, lżejsze, ładowały się zdecydowanie szybciej i wystarczały na dłużej. To właśnie duża masa pojazdu elektrycznego w połączeniu z niskim zasięgiem uziemia dynamiczniejszy rozwój.
Hamulcowym numer dwa jest oczywiście sieć stacji szybkiego ładowania. O ile w dużych miastach nie ma z tym większego problemu, o tyle w Polsce nie brakuje czarnych dziur, które skutecznie ograniczają możliwość swobodnego podróżowania po kraju. To oczywiście się zmienia i to bardzo dynamicznie. Nie mniej dostęp do prądu jeszcze przez wiele lat nie będzie tak powszechny jak w przypadku benzyny. Nie mniej Orlen jakiś czas temu zapowiedział, że swoje stacje będzie chciał wyposażać również w szybkie ładowarki.
Ostatnia sprawa to mentalność. Boimy się nowinek. Pamiętam jak to było z hybrydami. Przez wiele lat uważaliśmy, że to technologia zawodna, raczkująca i nieopłacalna z punktu widzenia konsumenta. Byliśmy w błędzie. Tutaj działa bardzo prosty mechanizm – jeśli nasz sąsiad będzie posiadać samochód lub motocykl elektryczny i będzie zadowolony z tego wyboru, wówczas dopiero przeciętny Kowalski zacznie patrzeć na tego typu nowości w bardziej przychylny sposób. Rozwiązaniem tej kwestii jest też oczywiście instytucja jazdy testowej. Ja zmieniłem zdanie po pierwszej przygodzie z samochodem elektrycznym a potem skuterem.
Dlaczego wszyscy grożą, że napęd elektryczny to nieuchronna przyszłość?
Głównie ze względów ekologicznych (smog). Dusimy się. Nie mniej uważam, że współczesne samochody i motocykle w nikły sposób wpływają na jakość powietrza. Prawdziwą przyczyną jest brak należytej kontroli nad niesprawnymi pojazdami, które stanowią ogromny odsetek tego co porusza się po polskich miastach. Abstrahuję od głównego winowajcy – niskiej emisji. To nie elektrownie i przemysł. To spalanie śmieci, niskiej jakości opał i stare piece. Na zachodzie proporcje są jednak odwrotne – tam ruch kołowy stanowi większy udział w generowaniu zanieczyszczeń. Pojazdy elektryczne sprawiają, że samochody w rezultacie są napędzane energią jądrową, źródłami odnawialnymi, albo poprzez efektywne spalanie węgla. W Polsce często podnosi się właśnie ten ostatni argument. Jednak trzeba pamiętać, że nasze elektrownie produkują na 1 kWh o wiele mniej zanieczyszczeń niż średniej sprawności diesel czy benzyna. To nie tylko przeniesienie miejsca emisji z centrum miasta do komina elektrowni.
Numerem dwa jest rzecz jasna ograniczone repozytorium ropy naftowej czy gazu na świecie. W pewnym momencie po prostu nie będzie innej możliwości, choćby ze względu na progresywny wzrost cen wydobycia. Paliwo okaże się zbyt drogie. Naukowcy od lat sprzeczali się nad tym co będzie najlepszą alternatywą dla transportu. Wiele nadziei pokładano w układach wodorowych. Jednak najprawdopodobniej ta technologia nie przyjmie się na świecie. Właściwie tylko Toyota i Hyundai odrobili tę lekcję. Eksperyment okazał się jednak zbyt drogi, a technologia bardzo skomplikowana, głównie ze względów bezpieczeństwa.
W międzyczasie Elon Musk pracował nad stworzeniem sportowe samochodu elektrycznego o zasięgu pozwalającym (w miarę) swobodne podróżowanie na jednym ładowaniu. Za nim poszli kolejni producenci – np. Nissan, Renault czy BMW. Ich samochody oczywiście nie wzbudzają już takich emocji, nie mniej ich sprzedaż stale wzrasta. Tym bardziej, że bardziej cywilizowane i świadome kraje zachodu oferują całe pakiety zachęt dla kupujących. Od ulg podatkowych po darmowe parkowanie czy możliwość jazdy buspasami. To samo tyczy się także skuterów elektrycznych.
Co na to producenci jednośladów?
Dziś jeszcze nikt nie odważył się na stworzenie prawdziwego, wielkoseryjnego motocykla. Ograniczeniem są głównie pakiety baterii. O wiele prościej jest je magazynować w konstrukcjach typu skuter. Inną kwestią jest to, co opisałem na wstępie – niskie zainteresowanie takim rozwiązaniem wśród motocyklistów. Musi minąć wiele lat zanim rynek zacznie wręcz oczekiwać bezszelestnego jednośladu. Tutaj musiałby się pojawić impuls niczym Tesla Model S, zrywający z wizerunkiem pojazdów elektrycznych – udziwnionym designem, zielonymi listkami i całą tą “ekoodmiennością”. Motocykl elektryczny musiałby oferować emocje przekraczające możliwości spalinowych konstrukcji. Oferować niespotykane osiągi, zasięg i technologie. W tym momencie jednak wracamy do punktu wyjścia – brak rozwiązań, które ograniczyłyby rozmiary i masę akumulatorów. Inaczej sprawa wygląda w przypadku skuterów na prąd. Oferta intensywnie się poszerza. Dużo w tym zakresie robią m.in. Niemcy (BMW C Evolution), Włosi (Elektryczna Vespa) i Japończycy (Yamaha PES i PED 2). Do boju startują też Chińczycy oferujący tanie mopedy elektryczne. Tutaj odbiorcami będą jednak inni klienci – pragmatycy, którym wystarcza 40 km zasięgu i czas ładowania przekraczający 5h. To podobne zjawisko jak w przypadku choćby rowerów elektrycznych czy deskorolek. To mają być niewielkie pojazdy będące alternatywą dla wózka sklepowego, biletu miesięcznego czy trampek. Ciekawy ruch wykonała Yamaha, która zdecydowała się na wejście do segmentu rowerów. To bardzo ciekawa strategia. Przypomina mi to nieco batalię pomiędzy Boeingiem a Airbusem. Europejczycy stawiali na rozwój lotnictwa w kierunku podróży bezpośrednich i tworzeniu bardzo dużych maszyn – patrz A380. Tymczasem Amerykanie obrali zupełnie inną strategię – postawili na samoloty o mniejszym zasięgu i rozmiarach – w myśl zasady, że większość z nas przemieszcza się głównie tanimi liniami od hubu do hubu. Wygrał Boeing, a największy samolot pasażerski świata okazał się niewypałem. Jak będzie w przypadku elektrycznych jednośladów? Rowery czy motocykle? Póki co rowery na prowadzeniu.
Jestem wiernym obserwatorem rozwoju elektromobilności w kraju i na świecie. Kocham motoryzację zarówno tę na benzynę, jak również na prąd. Przyszłość moim zdaniem nie będzie oznaczała wyłącznie wyrzeczeń i życia pod dyktando zielonego lista. Uważam, że era elektrycznych jednośladów nadejdzie, jednak jeszcze nie teraz. Jak już wejdzie do naszego świata to w sposób tak efektowny jak zrobiła to Tesla. Prąd też będzie budzić emocje. Inne, jednak będzie.
Niektóre samorządy zaczynają inwestować w “ekologie” kupując pojazdy elektryczne do celów służbowych. O ile w Anglii czy Holandii gdzie energia pochodzi z odnawialnych źródeł ma to jak najbardziej sens. Elektryki w Polsce to na chwile obecną pojazdy na węgiel. Ok elektrownie maja kontrole spalania itd. Ale to jednak dalej auto na węgiel. Kolejna sprawa to koszt produkcji oraz utylizacji baterii którymi napędzane są takie pojazdy. o tym nikt nie mówi ale baterie i żarówki nowej generacji są niemiłosiernie szkodliwe dla środowiska. A jak u nas jest z kontrolą punktów utylizacji to już każdy wie ;/.
Elektryki są nieuniknione. Za paredziesiąt lat o spalinowym silniku będą tylko wspominać. Co do baterii wejdzie standard na stacjach paliwowych będą działać wypożyczalnie na zasadzie energie kupujesz ale opakowanie należy do dystrybutora. Póki co na razie jeszcze musimy na to poczekać, elektryk obecnie to wygodna moda.
Też tak mysle i bardzo dobrze! Elektrykiem śmigałam jak mieszkałam na Słowacji codziennie do pracy. Tam to juz norma – to samo Niemcy czy Norwegia i inne kraje eiropejskie. Dobrze ze i my powoli sie otwieramy na te innowacje. Widac juz postep chociazby w liczbie stacji greenway’a. Ładowac jest gdzie na trasie to i ludzie powinni sie wreszcie przekonac do sensu koncepcji.
Npędy elektryczne to zdecydownie przyszłość. Chociażby uniezależnienie się częściowe od ropy importowanej z wiadomo skąd. Wysokie już dziś ceny paliw, oraz całej eksploatacji napędu tłokowego, oleje, filtry. Ja powiem, tak nawet przy technologi lit-jon możliwe są zasiegi rzędu spokojnie 300 i więcej km, a to zwykłemu użytkownikowi wystarczy. Jak eksploatuje samochód przeciętny ” Janusz” 95 proc, jazd to są jazdy miejskie i podmiejskie na odległości nie przekraczające 100 km. Raz w roku nad morze czy do Zakopanego a nawet 3-4 razy w roku można rozwiązać problem inaczej , pożyczając auto spalinowe, bądź też skorzystać z komunikacji publicznej , doworce PKP już nie śmierdzą, jest coraz lepiej z trnsportem piublicznym, jazda 3 razy w roku pociągiem nie zaszkodzi. Mentalność zwłaszcza starszego pokolenia to też jeden z powodów, dla których elektryki mają pod górkę
Najwięcej zanieczyszczają środowisko spaliny z samolotów! Proszę sobie drogi autorze tego tekstu poczytać w tej kwestii. Pozdrawiam
Jak sie skończy ropa naftowa na świecie to skończy się ludzkość