Motocykl, który mnie zawiódł. Moje TOP5 największych porażek motocyklowych

Motocyklowe rozczarowania i wtopy

W skrócie
  • Emocje związane z motocyklami to nie tylko ekscytacje, ale też czasem zwykłe rozczarowanie
  • Oto moje największe motocyklowe rozczarowania
  • Mocno subiektywny ranking największych motocyklowych porażek

Motocykle to nie tylko urzeczywistnienie młodzieńczych marzeń, maszyny przenoszące nas do innego, lepszego wymiaru i w końcu pojazdy określające nas samych. To także wtopy, porażki i strzały w kolano. Przykre, ale prawdziwe. Oto moje największe rozczarowania motocyklowe. Jak bardzo pokrywają się z Twoimi?

Każdy zna to uczucie, gdy wyobrażenia mijają się totalnie z rzeczywistością. Mówi się wtedy, że “czar prysł”. Niestety dotyczy to także motocykli, bo wydawało się, że maszyna z plakatu nad łóżkiem jest czymś więcej niż spełnieniem nocnych marzeń – a tu klops w realu. Problem też jest taki, że jako ludzkość, mamy w naturze idealizowanie wyobrażeń. Gdy myślisz o jeździe na motorku, to przecież nie widzisz w swej głowie trzęsącego się z zimna gościa z gilem pod nosem, który przeklina przeciekające buty i odlicza kilometry do mety, a raczej maczo na swym lśniącym i kipiącym wspaniałością rumaku, sunącego przez serpentyny winkli w piękny słoneczny dzień. Wiesz co mam na myśli? Myślę, że na pewno. Pamiętaj jedynie, że są to moje osobiste i mocno subiektywne opinie, które – nie ukrywam – mam nadzieję, że spotkają się nie tylko ze zrozumieniem, ale wsadzą też kij w motocyklowe mrowisko. W końcu ilu motocyklistów, tyle opinii. Oto mój niechlubny ranking największych motocyklowych rozczarowań.

Jaki motocykl rozczarował mnie najbardziej i dlaczego?

  1. Simson S51 Enduro – pojazd mający charakter, ale wciąż siermiężny i niedorównujący swojej legendzie
  2. Suzuki GS 500 E – niby lubiany i popularny, a w praktyce bardzo przeciętny i słabo wykonany
  3. Honda XRV 750 Africa Twin – zupełnie nie rozumiem fenomenu tego udanego, ale jednak niezbyt wyróżniającego się motocykla
  4. Yamaha FZ1 Fazer – sportowy motocykl z potencjałem, ale zepsuty przez marketing
  5. Honda Deauville – tak poprawny, że po prostu okropnie nudny. Gdzie tu emocje?

1. Simson S51 Enduro

Na pierwszy rzut idzie bożyszcze pryszczatych nastolatków, uosobienie osiągów, możliwości i prawdziwej motocyklowej wolności. Mowa o czym? Oczywiście o Simsonie S51 Enduro. Motorower, który wykracza poza bariery swojej klasy pojemnościowej. Maszyna, na której można wszystko, a “sky is the limit”. I co? I nico… Marzyłem o tym sprzęcie będąc dzieciakiem i na marzeniach się skończyło. Zwyczajnie nie było mnie stać na piękny, lśniący i dający z klamy na koło motorower zagranicznej produkcji. W czasach gdy dorastałem, każdy posiadacz Simsona był od razu lokalnym oligarchą w hierarchii dzieciaków z podwórka. Sprzęty produkowane po tej stronie Żelaznej Kurtyny mogły mu co najwyżej przygotowywać mieszankę. Zwłaszcza gdy była to rasowa wersja enduro, która wydawała się wtedy nie do zatrzymania. Co gorsza jednak, w moim przypadku z Simsonem to jest tak, że nie dość, że nigdy go nie miałem, to nigdy nie było mi dane przejechać się na nim. Nigdy, czyli w czasach, gdy marzyło się o motorowerze. Tym bardziej owo marzenie zdawało się nieosiągalne i wyidealizowane przez lata. Simson S51 enduro

Gdy po wielu latach i dziesiątkach, a nawet setkach tysięcy kilometrów nawiniętych na koła przeróżnych jednośladów, przyszedł ten moment – musiało się to skończyć porażką. Simson to jest fajne jeździdełko, ale do rangi kultowego pojazdu brakuje mu sporo. Spekulacyjna bańka nadmuchana obecnie wokół tych motorowerów, jest mocno przesadzona. Simson, owszem, wyróżniał się jak na swoje czasy, wśród jawek, komarów i ogarów, ale nadal jest to tania konstrukcja, która co prawda potrafi działać bezawaryjnie, ale nadal potrafi także wkurzać swoją siermiężnością. Gdyby ktoś dorzucił do tych pojazdów choć trochę finezji, to faktycznie Simson może i mógłby aspirować do miana spełnienia marzeń. A tak, z przykrością stwierdzam, że w moim przypadku okazał się rozczarowaniem. Ale przez powyższe był skazany przecież na to. Nie rozumiem jak obecnie można wyrzucić 10, a nawet kilkanaście tysięcy złotych na ten jednoślad. Realna wartość tego sprzętu to jego zdolności komunikacyjne i może szczypta hipsterstwa. Tylko tyle. Nie zmienia to faktu, że kocham swojego Simsona, ale nie jest to miłość z Harlequina. To raczej związek z kategorii “to skomplikowane”.

2. Suzuki GS 500 E

To kolejny motocykl z krainy młodocianych marzeń. Nowoczesna sylwetka, sportowe trójramienne obręcze z lekkich stopów malowane na biało, Odsłonięta gruba belka główna ramy, która imituje konstrukcje sportowe i dzielona kierownica typu clip-on. Do tego ładna sylwetka i zgrabne proporcje oraz królująca w przedniej części maszyny duża tarcza hamulcowa. Jak ja marzyłem o tej maszynie! Po latach okazało się, że nieźle wyglądający GS był już na dzień dobry wyposażony w przestarzały, bo wywodzący się z dużo starszych konstrukcji silnik, który co prawda potrafił się jako tako odpychać, ale brzmiał tak sobie (jakbyś nasypał pinezek do tłumika), a generowane przez 40 kilka kucy emocje pasowały bardziej do zardzewiałego układu wydechowego, niż do sportowej maszyny z plakatu. Do tego kłopoty z przegrzewaniem jednostki napędowej, gdy traktowana była bardziej radykalnie i ogólnie kiepski poziom wykończenia oraz użytych materiałów. Suzuki GS 500 E

Cóż. Suzuki GS 500 E to motocykl, który z założenia był maszyną budżetową i miał stanowić konkurencję dla takich sprzętów jak chociażby Honda CB 450 S ze swoją charakterystyczną, pseudo-kratownicową ramą. Nie zrozum mnie źle. To nie jest beznadziejny motocykl. Nie bez przyczyny znaleźć go można było swego czasu w wielu szkołach jazdy. Także nie bez powodu zyskał naprawdę dużą popularność w całej Europie. Nie był to jednak zazwyczaj wybór dyktowany przez serce, a raczej przez portfel. GS 500 E to motocykl stricte budżetowy i przez taki pryzmat należy patrzeć na jego walory. Ale jednak czar maszyny z plakatu wyrwanego z Moto Magazynu prysł podczas pierwszej przejażdżki. I tak pozostało do dziś.

3. Honda XRV 750 Africa Twin

Wiem, narażam się na pobicie. Wiem, to świetna maszyna, ale u mnie zwyczajnie nie zyskała punktów, które pozowliłyby jej udźwignąc brzemię kultowego, ponadczasowego i najlepszego sprzętu ze stajni Hondy, albo po prostu motocykla wszechczasów. Jaka jest stara Africa Twin? Na pewno w dużej mierze niezawodna i na pewno bardzo uniwersalna. Niestety, jak to często z motocyklami uniwersalnymi bywa, dla mnie jest po prostu nijaka. Za ciężka jak na motocykl uchodzący za pseudo rajdówkę. Za słaba by dawać ten dreszczyk emocji związany z pompowaniem adrenaliny pdoczas przyspieszeń. Za słaba także w stosunku do swojej masy. Zawieszenie jest przeciętne, gumowe i niezbyt precyzyjne, za to układ hamulcowy pasuje do niego, bo również jest mocno średni. Pozycja za kierownicą jest wygodna, a wygląd całkiem rasowy. Ale to za mało by kupić moje motocyklowe serce, bo ogólnie szału to nie ma.

Na obronę dodam, że nie jeździłem starą Afryką przez długi czas, więc być może nie dałem jej możliwości odczarowania tego najważniejszego pierwszego wrażenia, ale jak na królową, po prostu spodziewałem się bardziej wytwornych manier. Wszystko chyba przez bańkę nadmuchaną wokół udanego przecież, ale jednak  modelu. Z resztą podobne odczucia towarzyszą mi w stosunku do mniejszego Transalpa. Motocykle tak poprawne, że aż nudne. Całkowicie rozumiem za to, że ludziska wychwalają tę maszynę poprzez pryzmat związanych z jej użytkowaniem emocji, podróży, przygód. Tutaj Africa Twin faktycznie ma prawo brylować – zwłaszcza u osób, które ujeżdżały ją w czasie, gdy dostępna była jako “salo-nówka”. Na papierze i podczas zwykłej przejażdżki XRV 750 Africa Twin po prostu nie kupuje mnie. Ma za mało charakteru.

4. Yamaha FZ1 Fazer

W momencie, gdy zobaczyłem ten motocykl po raz pierwszy, moje serce zabiło szybciej, a ręce zaczęły się pocić. Nowoczesna, choć nie przesadzona sportowa linia nadwozia. Półowiewka z kocimi oczami, prawilne zawieszenie upside-down i prawdziwie sportowe hamulce. Do tego silnik przejęty z flagowego sporta, czyli YZF-R1. Ten motocykl pobudzał emocje. U mnie tym większe, że do serii Fazer miałem dziwną słabość. Duży Fazer był następcą modelu FZS 1000 i podnosił poprzeczkę w kwestii prezencji, zdecydowanie bardziej nowoczesnego podwozia i sprzedających ten motocykl 150 KM mocy maksymalnej. I tu właśnie upatruje porażki tego motocykla. Ta udana konstrukcja potrafiła się odnaleźć w wielu zadaniach, nie tracąc przy tym swojego charakteru. Z jednej strony fajne walory użytkowe, z drugiej sportowa prezencja i osiągi. No właśnie, osiągi. Silnik cieszył niby elastycznością i kręciłs ię bez szarpania już od niskich rejestrów, ale marketingowe 150 KM mocy maksymalnej zabiło jego użyteczność na co dzień. FZ1 to motocykl dla osób, które naprawdę lubia piłować maszynę podczas jazdy. Yamaha FZ1 Fazer

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Poniżej 6-7 tysięcy obrotów dzieje się tutaj niewiele, co niezbyt pasuje do charakteru usportowionego, ale jednak dośc uniwersalnego nakeda z półowiewką. W moim odczuciu duży Fazer, wspólnie z gołą wersją FZ1 N padł ofiarą marketingu. Bo co ci po 150 KM, jeśli moc dostępna jest naprawdę wysoko. Jestem zdania, że zestrojenie pieca bardziej pod wysoki moment na średnich obrotach, dałoby tej konstrukcji znacznie więcej charakteru i funkcjonalności. A pewnie odbiłoby się także na zmniejszeniu apetytu bez potrzeby wkręcania silnika podczas bardziej dynamicznej jazdy. Wystarczy popatrzeć tylko jak Yamaha odrobiła lekcje w przypadku następcy FZ1, czyli modelu MT-10. Motocykl młodszy o kilka generacji, ale nie próbujący już konkurować w stawce najwyższą mocą maksymalną, a właśnie momentem obrotowym rozciągającym nadgarstki i sprawiającym wrażenie jazdy na maszynie mocniejszej niż w rzeczywistości. Podobnie, w mojej opinii, powinno to wyglądać już w przypadku FZ1, pomimo tego, że silnik CP4 nie był wtedy jeszcze dostępny.

5. Honda Deauville

Za takie motocykle to po prostu dziękuję. Ok, brzmię jak malkontent, ale jestem zdania, że motocykle, oprócz bycia poprawnymi, mają w życiu motocyklisty misję zdecydowanie wyższych lotów. Jeśli jakaś wada konstrukcji wpływa znacząco na jej charakter to szybko może się okazać, że jest jej zaletą – jakkolwiek by to nie brzmiało. W przypadku Hondy Deauville ciężko z jednej strony znaleźć przekreślające ten sprzęt wady. Z drugiej, jej poprawnośc i wyważenie sprawia, że jazdą tym sprzętem kojarzy się bardziej z transportem zbiorowym niż motocyklową przygodą, czy choćby weekendowym relaksem na bocznej krętej drodze. Ani wygląd, ani osiągi, ani walory nie potrafią w moim odczuciu przemówić za tym motocyklem. Swoją eksplorację pseudo podróżnej serii jaką jest właśnie Deauville, zacząłem od nowszej, ładniejszej i ciut bardziej zdawałoby się charakternej wersji 700. Nie pomogło. Honda Deauville 700

Ok, motocykl nie jest brzydki, choć to oczywiście kwestia gustu, ale jazda nim nie dostarcza praktycznie żadnych emocji. Z wersją 650 jest jeszcze gorzej,c hoć właściwie to tak samo. Zalety? Wygodna pozycja, niezła ochrona przed wiatrem, koniec. Nie czepiam się, a nawet szanuję motocyklistów jeżdżacych na tych maszynach. Ja jednak nie potrafię znaleźć powodu, który by pchnął mnie w kierunku wpisania w wyszukwiarkę portalu ogłoszeniowego hasła “Honda Deauville”. Czasem walory sprzętu ukryte są pod nijakim nadwoziem. Wtedy można pokusić się o poprawki we własnym zakresie. Jednak nawet jak baza na motocykl customowy przedstawia się ten model kiepsko. Tylko czy to jest rozczarowanie? W sumie to nie do końca, bo przecież nie spodziewałem się, że motocykl turystyczny ze średniej półki nieoczekiwanie oczaruje mnie pod względem swoich walorów. Bardziej rozczarowuje mnie bytnośc motocykli nijakich w ofertach producentów. Ale może podchodzę do motocyklizmu jako takiego zbyt emocjonalnie.

Przeczytaj też:

Naked bike do 5000 zł: wybieramy tani motocykl do miasta. Ranking TOP5 trwałych, niedrogich i niezawodnych motocykli

A co z pozytywnymi rozczarowaniami? Tych na szczęśćie miałem w życiu znacznie więcej. Ale to już temat na osobną rozprawkę. Jakże przyjemne okazuje się zaskoczenie, gdy wyglądający na zupełnie przeciętny pojazd, jest maszynką do generujowania emocji! I żeby było jasne, moim zdaniem, na winę za motocyklowe rozczarowania składa się wiele czynników. To nie jest zatem tylko tak, że dany motocykl kogoś rozczarował, bo został bezmyślnie zaprojektowany, że producent pomylił branżę, czy próbowałeś Harleyem uprawiać hard enduro i nie pykło. Motocyklowe rozczarowania to sprawa sięgająca znacznie głębiej. Każdy z nas przecież inaczej czuje motocykle. A to z kolei jest piękne. Bardzo szanuję tych, którzy będąc całkowicie świadomymi wad jakie posiada ich motocykl, nadal, pomimo, albo wręcz poprzez to kochają tę maszynę. Z resztą, to co dla jednych jest wadą, dla drugich może okazać się największą zaletą. Motocyklizm jest piękny!

Przemysław Borkowski

Kocha wszystko co ma dwa koła i silnik - nawet ten elektryczny. Gdyby wiertarka miała koła, też by na niej jeździł. Prywatnie fan dobrego rockowego brzmienia i kultur orientalnych.

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button