Ranek, chyba czwarta była, siedzę w pokoju i patrzę na ściany, cisza aż dzwoni w uszach w sumie nic dziwnego cały poprzedni dzień w drodze, a że mam kask bezszczękowy czułem się jak bym głowę wpakował w ul z wściekłymi osami. Nie dla mnie hotelowe pokoje, źle się tu czyje, jeszcze przed chwilą wolny, a tu w tych ścianach jak w więziennej celi, brr… jadę dalej.
Postanowiłem na razie z braku innych rozwiązań, aby ten pokój to moja tymczasowa baza do wypadów w Bieszczady. Szybko się umyłem i ubrałem, kiedy z hotelu wychodziłem obsługa mocno spała. Rzut oka na maszynkę czy wszystko jest na swoim miejscu, dosiadam, odpalam i w drogę. Nie miałem specjalnych planów, postanowiłem się powłóczyć, na pewno podjadę do tamy na Sanie. Jadąc bez ciśnienia, jaki czas czasem stwarza, przejechałem wolno przez Sanok w kierunku Ustrzyk Dolnych, a że była mżawka jechałem sobie sześćdziesiątką.
Już w drodze powziąłem pewien zamiar, że tego dnia przejadę Wielką Bieszczadzką Pętlę. Przed Leskiem San przekraczam, szeroki, mętny o kolorze kawy z mlekiem, wezbrany, na brzegu gęste, zielone chaszcze, niczym nie przypomina górskiej rzeki raczej podobny jest do tych, co płyną przez amazońskie lasy z tą tylko różnicą, że w tle są Bieszczady, które giną w chmurach. Zrobiłem kilka zdjęć i dalej w drogę. Po drodze kolejna niespodzianka trafiam na Szlak Architektury Drewnianej, są to cerkwie każda wysiłkiem mieszkańców odrestaurowana. Jestem pod wrażeniem tej architektury i za cel sobie stawiam zobaczyć ich jak najwięcej.
Każda inna, choć styl podobny, drewniana konstrukcja, ściany, dach kryty blachą, choć bywają odstępstwa jak ta we wsi Żłobek, która maiła również dach pokryty dachówkami z drewna. Obok każdej świątyni, dzwonnica, krzyż w ziemi, cmentarz, na który pojedyncze, stare nagrobki stoją. Jest tych cerkwi około dziesięciu, jednak są jeszcze i takie, które leżą na terenie kilku wsi opuszczonych w czasie akcji „Wisła”, ale to już są same ruiny, gdyż ich mieszkańcy nigdy tam nie wrócili. Tama na Solinie jakże się rozczarowałem była taka wielka, kiedy ją ostatnim razem widziałem, czy to ja urosłem czy on zmalała hm niech tak zostanie, że ona to ta sama. Pusto wszędzie zerkam na zegarek, nic dziwnego przecież to dopiero siódma rano.
Idę alejką w kierunku tamy po między straganami, trochę to dziwne wszystkie zamknięte, a ja sam. Na tamę wejść można bez problemu, z jednej strony zalew, a z drugiej elektrownia. Ładne widoki, choć pochmurne niebo w wodzie przy tamie ryb zatrzęsienie i wszystkie żywe. Byłem, widziałem, wracam na parking po chwili dał znać o sobie żołądek czy aby o nim nie zapomniałem? Spokojnie kolego mam też coś dla ciebie, dzień wcześniej zatrzymałem się w Biedronce, aby się w prowiant zaopatrzyć. Butelka coli, paczka kiełbasy śląskiej i musztarda, tym gada nakarmiłem, może to nie zbyt zdrowe, ale miał po tym wyraźnie weselszą minę. Tak sobie karmię swojego przyjaciela, zerkam na okolicę i na Junaczka…hmm łańcuch coś szybko się wyciągnął, choć w sumie to przejechał około 900 km, więc ma prawo.
Wyciągnąłem z sakwy narzędzia, rozsiadłem się za tylnym kołem i zrobiłem, co trzeba, aby było dobrze na koniec smar do łańcucha wykorzystany zgodnie z przeznaczeniem. No to mogę jechać dalej, ruszyłem na Bukowiec przez Polańczyk w tym pierwszym skręciłem na Czarną. Po drodze następna Cerkiew we wsi, Ustinowa, która swe dzieje pisane zaczyna od 1489 roku. Był to prawdziwy tygiel narodów zgodnie mieszkali tu Węgrzy, Rusini, Polacy, również Żydów było nie mało.
Przed II wojną światową w pobliżu wsi znajdował się ośrodek szkolenia pilotów wojskowych i szybowcowych. Po II wojnie ludność pochodzenia ukraińskiego została wysiedlona. Wracając do cerkwi to została ona wzniesiona w 1792 roku na miejscu istniejącej wcześniej świątyni unickiej. Kilka zdjęć i ruszam dalej, przejeżdżam przez Czarną Górną, a u jej wylotu mijam dwa Iże wkomponowane w bramę, przejeżdżam jeszcze ze trzysta metrów, aż nagle jakaś siła sama wciska hamulec. I w ten sposób znalazłem to, czego tak bardzo mi brakowało, czyli piękne miejsce i ciekawych kompanów cdn…
Czekam z wypiekami na twarzy na kolejną część twojej opowieści. Pozdrawiam Wojtek