Zakup ścigacza: Dlaczego nigdy się nie zdecyduje na supersporta? Moim Śladem #15

Jak to w życiu, o gustach się nie dyskutuje. Stąd też jedni wybierają skuter, inni cruiser, streeta albo enduro. Tak samo często wielu z nas decyduje się na coś klasy supersport. Po prostu pasuje im ten charakter sprzętu i sportowy styl. W pełni zrozumiałe, jednak ja sam nigdy się nie zdecyduje na szlifiere. Dlaczego?

Owszem kusi mnie czasami nieco bardziej sportowa jazda. Podkreślę jednak słowo “czasami”, bo zazwyczaj po dwóch godzinach ostrzejszego ujeżdżania czuję się syty wrażeń. Mentalnie zaspokojony. Później atrybuty ścigacza zwyczajnie mnie męczą, przez co po prostu wyraźnie tracę motocyklowe tempo. Nie mniej jednak trzeba temu segmentowi przyznać, że tylko on potrafi dać taki zastrzyk adrenaliny.

Po drugie doszedłem do wniosku, że jazda w pozycji typowej dla ścigaczy na dłuższą metę jest dla mnie niekomfortowa. Wiem, wielu to nie przeszkadza, jednak moje nadgarstki i ramiona po pewnym dystansie wyraźnie błagają o odpoczynek. Zwłaszcza śmigając po polskich drogach można poczuć wszystkie stawy i to nie tylko górnych kończyn. Może to jest kwestia przyzwyczajenia jak do siodełka w rowerze? Pewnie tak, jednak mimo to nie ciągnie mnie do dłuższego romansu z supersportem.

Po kolejne – zawieszenie. Nie sądziłem, że tak szybko stanę się kanapowcem. Twarde nastawy są stworzone do jazdy po dobrej nawierzchni. Nawet w Warszawie śmigając głównymi arteriami można pod kaskiem usłyszeć dźwięk stukającego uzębienia. I z tym punktem tak naprawdę wiąże się kolejny – drogi. Na dobrą sprawę cieżko motocykliście gdzieś się rozpędzić. Pół biedy jak ktoś mieszka w dużym mieście, gdzie blisko do obwodnicy, albo autostrady. Ale co mają powiedzieć na przykład mieszkańcy północno-wschodniej Polski? Choć i tak jak ktoś ma dostęp do kawałka szerszej i świeższej arterii to z duża dozą prawdopodobieństwa będzie tam radar, miśki, krokodyle, a do niedawna można było się też natknąć na straż biznesową. Przez to chcę powiedzieć, że szkoda mi jest inwestować w 140 konne monstrum na którym nie mam się gdzie rozpędzać.. w sensie mogę, ale…

Szkoda mi trochę mojego prawka. Na dobrą sprawę w przypadku “litra” ledwo po zapięciu dwójki możemy w zabudowanym pożegnać się z “lejcami” i to niemal nieświadomie. Pokusa jak dla mnie jest zbyt duża. Szlifiera działa niczym ten przeklęty wąż w motocyklowym raju z którego miśki bez refleksji mogą nas przepędzić. Na 3 miechy.

Stąd też nie tak dawno mocno pociągał mnie segment adventure. Kiedyś nawet bardzo intensywnie chorowałem na Yamahę Super Tenere, jednak mi przeszło. Doszedłem do wniosku, że to bydle marnowałoby się w mieście. Za duże, za ciężkie, ale idealne na trasy. Przy “zmiękczeniu” zawieszenia i odpaleniu tempomatu można jechać nawet na drugi koniec Europy. Tak samo miałem jakiś czas temu z Hondą VFR 1200 Crosstourer. To prawie kuzyn wspomnianej Tenery, jednak moim zdaniem jest to motocykl trochę mniej wymagający w terenie zabudowanym. Mimo to jak dla mnie za mało pragmatyczna propozycja.

Tej zimy z kolei zastanawiam się nad skrajnie turystycznym Suzuki Burgman Executive albo typowo miejskim nakedem, typu Yamaha MT-07. Wiem, dwa różne oblicza. Jednak i tak cieszę się, że nie jestem kobietą… bo byłoby jeszcze trudniej.

Na deser powiem Wam, że jeśli dziś byłbym obrzydliwie bogaty i mógłbym wybrać 3 jednoślady do mojego garażu to prócz dwóch wyżej wymienionych dołożyłbym jeszcze KTMa 690 ENDURO R. On służyłby mi w weekendy. Ostatnio coraz bardziej ciągnie mnie w teren, bo uważam, że jest to jeden z najlepszych sposobów na odreagowanie złych emocji.

Tak patrzę na to dzisiejsze, bardziej blogowe wydanie mojego pismactwa i trochę łapię się za głowę. Jednak to co czytaliście powyżej jest moim punktem widzenia, który pod względem motocyklowym charakteryzuje się stałą zmiennością.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Jednakże jest to świetny pretekst do dyskusji. Porozmawiajmy przy weekendzie o Waszych marzeniach i planach…

 

 

Leszek Śledziński

Emerytowany dziennikarz motoryzacyjny portalu Jednoślad.pl

Inne publikacje na ten temat:

4 opinii

  1. Z ust mi to wyjąłeś:D
    Jaja se robię,jestem zdania ze każdy kiedyś znajdzie moto idealne dla siebie i nie bedzie liczyla się moc, v nax itd,tylko to że jest i zawsze możesz pójść do garażu pocieszyc oczy jezeli aura na latanie ni pozwoli,w moim przypadku jest to yx600 radian z 86 ale jak wiadomo w Polsce jeszcze się nie przyjęło szanowanie klasyków i zakup egzemplarza w idealnym stanie w oryginale jest raczej wykluczone, , więc dlaej mozna marzyc i cierpliwie polować:)

  2. Co ja mogę napisać w sprawie ścigacza…? Nic. Nawet na żadnym nie siedziałem. Nigdy.ALe mam zdanie w kilku sprawach podobne do Twojego:
    1. 125 potrafi ostatnio ocalić nam prawo jazdy (a utrata Ai B bardziej boli), bo przyzwoita prędkość przelotowa, to 90km/h. I niech nikt mi tu nie pisze, że nie lata czasem tyle w zabudowanym, nie uwierzę 🙂
    2. już na nakedzie, gdzie jadę tylko lekko pochylony, nadgarstek daje znać że jest po około 100km. Może być to kwestia prawie pełnego otwarcie przepustnicy w trasie, ale kto z nas może obiecać, że przy większej pojemności jazda będzie bardziej ^ekonomiczna^…?
    3. bardzo mnie cieszy, że Ty również trochę się ^motasz^ z wyborem sprzętu dla siebie. Miałem od pewnego czasu wrażenie, że to tylko ja jestem jakiś taki niezdecydowany, a tu proszę. Człowiekiem, który bawi się tym od lat i ma możliwość dosiadania sprzętów mocno przeróżnych również targają emocje :-)))
    4. Paci wiem, obaj mamy sobie kupić kilka z różnych segmentów i przestać marudzić… 🙂

  3. Drogi Leszku, zapomniałeś wspomnieć, że np. CBR600 jest po prostu małe, wsiada się na to i od razu wrażenie sprzęta dla ludzi do max 170cm wzrostu, kręgosłup zaczyna przypominać o Peselu.
    Zulus ostatnio jeżdżąc po wawie zaczynam się zastanawiać, po co mój miejski samochód ma 5 biegów, jak używam tylko pierwszych 2-ch, czasami wbijając 3-kę, a średnią prędkość większą miałem jeżdżąc rowerem. Także mimo tzw. lejcy, chyba się skuszę na 125.

  4. Masz rację. Po Wawie w puszce faktycznie w godzinach szczytu 1-2-1-2-3-2-1-2-1-2… W zasadzie automat by się przydał, albo hybryda z elektrycznym na takie podturliwania. Tu 125 powinno zadowolić i wystarcza (KACem125 robiłem co chciałem ze świateł). Dlatego mam taki kłopot ze swoim HYO. Mam go, lubię, ma 125, zrobiłem uprawnienia na więcej, chciało by się zmienić i… rozkrok 🙂 HGW co zrobić. Czasem jak puszka przyciśnie, to poleci pierwsza, ale zasadniczo udaje się ich śmignąć na zielonym. Dopadają mnie dopiero przed następnymi światłami 🙂 Ale już jak się wyjedzie na POW, to robi się nieprzyjemnie. Nawet na trasie Łazienkowskiej (jak nie ma korka) ludzie gnają 100-120 zazwyczaj, a część szybciej. Chodzi tylko o to, żeby się utrzymać w tym potoku 🙂 No i nie stracić prawka :-)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button