WSK 125. Brakowało niewiele, a mielibyśmy drugą Yamahę

Jesteśmy jak Adaś Miauczyński. Wiecznie mamy pecha. My – naród (“we, the people”), jesteśmy zdolni i pracowici, potrafimy wyczarować coś z niczego, ale zawsze ktoś rzuci nam kłodę pod nogi i lądujemy twarzą w błocie. Mieliśmy wspaniałe Sokoły i mające potencjał na rozwój Junaki, tworzyliśmy motocykle z części z poniemieckich samolotów i całe (bardzo z resztą udane) domorosłe konstrukcje oparte o skomplikowaną mechanikę w przydomowych garażach. Jesteśmy narodem wybranym i zarazem przeklętym. A dlaczego ja o tym? Ponieważ w przypadku naszej nieodżałowanej WSK-i było dokładnie tak samo.