Obniżenie dopuszczalnej prędkości w mieście po 23 i na autostradach o 10 km/h. Czy to ma sens?

Znów powraca pomysł obniżenia dopuszczalnych prędkości w Polsce. Znów mam okazję obserwować dyskusję pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami tego rozwiązania, aby w mieście po 23 ograniczyć prędkość do 50 km/h. Nie mogę na to patrzeć.

Szczerze? Szlag mnie trafia kiedy na problemy bezpieczeństwa w Polsce patrzy się jedynie pobieżnie. Ludzie giną? Giną. W nocy też? Też! No to nastawiajmy kolejnych ograniczeń i będzie po problemie. W godzinach nocnych (23-6) dochodzi do 7% wszystkich wypadków na naszych drogach. Czy zredukowanie prędkości w tym czasie w terenie zabudowanym poprawiłoby bezpieczeństwo? Tak, pewnie o kolejne 0.1%.

Podobnie sprawa ma się w przypadku autostrad. Kiedyś wydano decyzję, że zamiast 130 będzie 140. Czy zauważyliśmy lawinowy wzrost ofiar? Nie. Chyba, że ktoś źle zinterpretuje dane i nie weźmie pod uwagę fakt ile kilometrów tej kategorii przybyło w ostatnich latach oraz ile szlaków po prostu zmieniło swoją kwalifikację z drogi krajowej na szybkiego ruchu. Jeśli ten argument nie trafia, słyszę wówczas odpowiedź – przecież te drogi były projektowane z myślą o prędkości o 10 niższą!

W taki sposób właśnie rodzi się polski las znaków drogowych i zakazów. Najprościej jest obniżyć limity i powiedzieć z trybuny – dbam o bezpieczeństwo! Tymczasem ludzie, którzy grzeją ponad setką po mieście, albo 250 na autostradzie nie staną się z dnia na dzień potulnymi kierowcami. Dla większości obywateli nie ma także różnicy czy dostaną mandat o 100 zł wyższy tylko dlatego, bo ustanowiono niższy limit dopuszczalnej prędkości.

Świetnym przykładem może być droga S8 z Warszawy do Piotrkowa Trybunalskiego. Już wspominałem o tym fenomenie. Jest to droga ekspresowa, która na każdym zakręcie i węźle ma postawione ograniczenie do 100 km/h. Co 3 kilometry jesteś zmuszony zwalniać, ponieważ inżynier ruchu postanowił tym sposobem zadbać o bezpieczeństwo jeżdżących po zakrętach. Nie, nie są to wyjątkowo trudne i niebezpieczne winkle. Na pewno nie wszystkie. O wiele bardziej skomplikowane znalazłem choćby na śląskim odcinku A1 czy obwodnicy GOP i A4. Jednak tam nie ma lasu metalowych słupków.

Co na te znaki kierowcy? Nic. Po godzinie jazdy w trybie przyśpiesz – zwolnij zaczyna się kręcić w głowie. W pewnym momencie już nie wiesz czy widziałeś ograniczenie czy jego odwołanie. Rezultat? Nikt tam nie zwalnia, ponieważ te znaki najzwyczajniej w świecie są postawione ot tak na wszelki wypadek – bo jakby padał deszcz w tym miejscu i ktoś miał gorsze opony i wybity zawias to istnieje ryzyko, że wypadnie z zakrętu. No to jak ktoś posiada gorszy samochód i nie jest pewien swoich umiejętności zwolni sam z siebie. Chyba, że brak mu mózgu i koniecznie sam chce się o tym przekonać całując barierki. Owszem, takich nie brakuje.

Ludzie widząc bezsens oznakowania zaczynają je świadomie lub podświadomie ignorować. Stąd nawet kiedyś była szeroko zakrojona akcja mająca na celu zmniejszenie ilości znaków na naszych drogach. Wyniki tych działań oceńcie sami. Ja natomiast wiem, że mam koło domu ustawione 40 km/h. Rok temu drogowcy zapomnieli zabrać.

Moim zdaniem najgorsza jest w Polsce obojętność względem znaków ostrzegawczych czy zakazu. Oczywiście w większości miejsc mają one swoje uzasadnienie. Jednak nie trzeba przytaczać ogromu złych przykładów, gdzie nadgorliwość nakazuje nagle zwolnić do 50 w terenie zabudowanym lasem, albo na zakręcie na którym pijany syn wójta wpadł do rowu. Inną kwestią jest jeszcze odpowiedzialność samych inżynierów ruchu. Dla świętego spokoju wolą ustawić znaków za dużo, niż za mało. Tym bardziej na nowej drodze, jak choćby S8. “No bo na starej Gierkówce było dużo wypadków”. No i masz drogę ekspresową za gube miliardy na której jest tyle znaków, że Huta Katowice nie przetopiłaby ich przez rok.

Tym sposobem chciałem poddać dyskusji fakt wprowadzania dodatkowych zakazów i ograniczeń limitów choćby w terenie zabudowanym w nocy czy na autostradach. Czy to naprawdę coś zmieni? Czy ludzie naprawdę zwolnią? Nie chodzi mi o tych, którzy latają tyle, ile fabryka dała. Czy zwykły Kowalski zamiast 60 będzie jeździć 50? Nie. Z prostej przyczyny. Po pierwsze w zgodzie z prawem w Polsce istnieje tolerancja 9 km/h podczas pomiarów przez służby. Po drugie mandat za przekroczenie prędkości w naszym kraju jest śmiesznie niski. 100 zł? Nawet Czesi i Słowacy mają o wiele bardziej restrykcyjny taryfikator. Tymczasem my posiadamy niemal najtańsze mandaty w Europie. Naprawdę? Przecież u nas co roku ginie tyle osób, jesteśmy pod tym względem w czołówce na kontynencie. To wina tych wysokich limitów nocą i dopuszczalnych 140 na autostradzie?

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Taryfikator jest do zmiany i piszę o tym od lat. Wiem, że zawsze pojawią się głosy “no tak dziura w budżecie, 500+”. Nie, nie jest to populistyczne, jednak moim zdaniem konieczne. I nie obchodzi mnie to, że ktoś krzyknie, że zarabia 1300 zł. Jeśli mało zarabiasz to tym bardziej zwolnij. Chodzi mi o prostą relację siły nabywczej pieniądza. Ile był warty banknot stuzłotowy 17 lat temu kiedy wprowadzano ten taryfikator a ile teraz? Kiedyś 500 zł za przekroczenie prędkości o więcej niż 50 km/h to była dla większości połowa pensji. Dziś taki mandat na nikim większego wrażenia nie robi. Tym bardziej przy tak niskiej ściągalności.

Ludzie w pierwszej kolejności powinni mieć zaufanie do ograniczeń i ich racjonalności, w myśl, że jeśli dany znak został tu postawiony to na pewno jest ku temu realna podstawa. W drugiej czuć wymiar finansowy konsekwencji za łamanie przepisów.

Dochodzi do tego także kryzys wizerunkowy polskich służb. Pamiętacie co się działo jak straże miejskie miały dostęp do fotoradarów i przestawiano tablice terenu zabudowanego? Albo nagle w lasach pojawiały się sztuczne ograniczenia? Jak to ma uczyć poszanowania do prawa. Tak samo jest z radarami typu Iskra-1, które działają wbrew prawu od lat i nikt nic z tym nie robi. Nie pomagają także afery z trupami na komendach. To wszystko wpływa na zaufanie obywateli wobec państwa. Dlatego przeciętny kierowca nie szanuje prawa. Wychodzi z założenia, że przepisy są tylko po to aby wyciągać pieniądze i dotować zadłużony budżet kraju.

Mam nadzieję, że teraz mnie rozumiecie, dlaczego uważam dyskutowanie o dziesięciu kilometrach na godzinę za nonsensowne i płytkie.

Leszek Śledziński

Emerytowany dziennikarz motoryzacyjny portalu Jednoślad.pl

3 opinii

  1. Akurat obniżenie prędkości w nocy nie jest złe chociaż kompletnie niczego nie zmieni jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Za to na pewno uprości tablice informacyjne stawiane na wjeździe do Polski

    1. “W godzinach nocnych (23-6) dochodzi do 7% wszystkich wypadków na naszych drogach.”
      Tylko dlaczego te dane są w oderwaniu od ilości jeżdżących o tej porze o których tu nic nie widzę?

  2. Już bardziej na bezpieczeństwo ma wpływ późne włączanie latarń i wczesne ich wyłącznie. To znaczy robią to gdy już/jeszcze jest ciemno. Na pewno zaoszczędzą na prądzie ale bezpieczeństwo na tym cierpi !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button