Listonosz na skuterze: Ciemno, zimno i…

…daleko do domu.
Ten dzień był jak idź stąd i nie wracaj. Zanim zalałem poranną kawę popatrzyłem przez okno i już wiedziałem, że to będzie próba cierpliwości. Nie sądziłem jednak, że aż taka…

Opatulony szczelnie wyjechałem do pracy. Niestety, nogawki bardzo szybko zaczęły przypominać wyciągniętą z wanny gąbkę. Ok, życie. Środek transportu wybrałem świadomie. Na miejscu było małe “surprise” od przełożonych. W nagrodę, że rozniosłem wszystkie listy w swoim rejonie dostałem inny – całkowicie mi nieznany.

Potem układanie przesyłek “na czuja” – nigdy tam nie byłem więc nie wiem jak to ugryźć. No i pakowanie wszystkiego do skutera, upychanie niemal do rozerwania zamków (tak chyba robią wszyscy listonosze)… Uff, udało się. Z doświadczenia powiem, że wiele wózków na listy mieści się na podłodze mojego skutera ale ja jako że wózka nie lubię wybrałem torbę. Miałem tego jednak gorzko pożałować…

Szykowałem się na wysokie bloki. Myślę: “Pyk pyk pyk i będzie rozniesione.” A tu kolejna niespodzianka. W strugach deszczu dostrzegłem czteropiętrowe “klocki”. Jakby tego było mało – domofony na guziczki, a nie na kody. Cóż – trzeba brać się do roboty. Cała ulica Arbuzowa z utęsknieniem czeka na korespondencję ode mnie. Oj, chyba nie… Ile się nastałem i nadzwoniłem to tylko ja wiem. Dwie minuty dzwonienia, wbieg na półpięterko po schodach i wrzut jednego lub max dwóch listów. I tak jakieś dwieście razy… Z torby ubywało wolniej niż krwi z nosa. Po trzech godzinach miałem już prawie szyję przy ziemi i kląłem na czym świat stoi.

Potem były bloki – osiedle strzeżone. Z dostaniem się nie było problemu ale najpierw musiałem tłumaczyć panom w czarnych mundurach, że nie noszę ulotek. I już wszystko ładnie, pięknie. Nawet deszcz przestaje powoli padać. O kurza twarz! To nie miało iść do tego budynku! Wrr… Ale całe szczęście się to nie powtórzyło.

Podjazd Bzyczkiem dalej. Szczęśliwy otwieram torbę, a tu co? Jeszcze jedna wiązka z ulicy Kuratowskiego. Powrót…

Szczęśliwie dobrnąłem do końca pracy. Powrót do urzędu na Łopuszańską między tłoczącymi się przed skrzyżowaniem samochodami… Rozliczałem się wypisując papiery jna ścianie, bo tak mi ciekło z rękawów.

Nareszcie do domu. Tankowanie do pełna za 24 złote z groszami. Skręcając z Grójeckiej w Bitwy Warszawskiej 1920 roku musiałem się wciskać, a po skręcie nieźle kombinować lawirując w wyjątkowym dziś korku. Zauważyliście, że gdy staniecie zablokowani na wysokości lusterka samochodu osobowego powożonego przez kobiety około pięćdziesiątki to one spojrzą na Was i przeniosą zaraz wzrok na poprzedzający pojazd nie robiąc nic aby Was przepuścić? Bo inni rodzaje kierowców często robią mi miejsce w takiej sytuacji.

Na Prymasa Tysiąclecia dowiedziałem się dlaczego był taki korek. Na wysokości Wielkich Gołych Balonów stuknęły się dwa samochody. A korek aż do Dickensa… Przejechałem i szczęśliwy pomknąłem do domu. Kąpiel, herbata i do łóżka. A jutro znów załaduję Bzyczka i pojadę na moją Bukowińską i Pory…

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Kisiu1981

Benzer Indiana 2T 2011

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button