Jazda motocyklem zimą: Jak to jest z tym końcem sezonu

Czy chcemy czy nie, zima zbliża się wielkimi krokami. W południowe rejony Polski już zawitała, zabieliła krajobraz i uziemiła tamtejszych motocyklistów – możliwe, że na dobre. Jak co roku piszemy zatem teksty o tym jak przygotować motocykl do zimy, itp. I wtedy pojawiają się oni – prawdziwi motocykliści!

I czytam te same od lat komentarze typu: “Co wy gadacie, ja jeżdżę cały rok”, “Trzeba być twardym, nie miękkim”, “Dopóki temperatura nie spadnie do… to ja latam”, “Nie ma złej pogody jak są dobre ciuchy” itd… Czytam to i zastanawiam się – po co to wszystko? Czy taki komentarz pokazuje, że jego autor jest twardzielem i zdobywa nim +30 punktów do motocyklowego fejmu? Czy może chodzi o to, żeby pokazać, że w redakcji nie pracują prawdziwi motocykliści, tylko przestraszone siusiumajtki, którzy w deszcz się boją jeździć, jak jest chłodno boją się jeździć, a jak jest niebo zachmurzone – to w sumie też – bo może spaść deszcz i może się ochłodzić…

Według mnie sprawa jeżdżenia motocyklem poza sezonem jest baaaardzo indywidualna. Otóż, kiedy nie miałem samochodu, a posiadałem “tylko” dwa motocykle (Fazera 600 i XT 600), to wyznawałem zasadę, że nawet przy dużym mrozie nic mi nie będzie, jeżeli będę dobrze ubrany i będę robił tzw. krótkie ruchy po mieście, szczególnie jak było sucho. Znajomi patrzyli się na mnie jak na UFO, kiedy meldowali mi smsem, że właśnie widzieli mnie na mieście. Tak to ja – z dumą odpowiadałem. Pytanie czy jest to jakiś powód do dumy? Czy marznięcie na motocyklu na przekór wszystkiemu i wszystkim coś komuś udowadnia, albo czy może wręcz coś udowadniamy sobie? Czy jeżeli jeżdżę motocyklem cały rok – oprócz ataków zimy, gdzie na ulice wyjeżdżają pługi śnieżne – to jestem lepszym motocyklistą?

Hmm… Według mnie nie. Przyznaję, że jeździłem, bo nie miałem samochodu, że jazda (dwoma autobusami) do pracy oddalonej od miejsca zamieszkania prawie 20 km, skutecznie mnie odstraszała. 1,5 h w korkach, ściśnięty na stojąco wśród ludzi vs 30 minut ostrożnej jazdy motocyklem, hamując silnikiem i głaszcząc tylko przedni hebel… Ale z perspektywy patrzę na to jako na niezłą głupotę. To, że nigdy się nie przewróciłem na Fazerze, a tylko raz – parę lat później na DRZ – wyjechałem rano z Warszawy jesienią, wracałem nocą z Zielonki zimą – to jest w sumie cud. Teraz, gdy do pracy mam właściwie taki sam dystans i po praktycznie identycznej trasie – wybieram samochód i nawet nie myślę o jeździe motocyklem. Czy to tchórzostwo, albo oznaka bycia nieprawdziwym motocyklistą? Myślę że nie – myślę, że to kwestia całkowicie indywidualna.

W sobotę, świeciło pięknie słońce – postanowiłem wyciągnąć XX-a z garażu. Pomyślałem, że zatankuję go na zimę, napompuję opony. Oczywiście do stacji pojechałem okrężną drogą, żeby się przejechać – ostatni raz w tym roku. I co? Super przyjemność? Ano nie… Mróz, mokro na asfalcie, bo ten posolony. Brud, syf, dusza na ramieniu przy hamowaniu… No i niedźwiedzia przysługa jaką wykonałem mojemu motocyklowi. Co z tego, że zatankowany i koła napompowane, skoro pobrudził się solą… Musiałem go jeszcze spłukiwać pod domem. Zastanawiam się cały czas, czy zrobiłem to wystarczająco dokładnie…

Więc jeżeli ktoś jeździ cały rok motocyklem czy skuterem, wcale mu nie gratuluję. Po prostu jeździ, podejmuje ryzyko na własną odpowiedzialność. Jeździ najprawdopodobniej nie dlatego, że jest twardzielem, ale dlatego że nie ma innego wyjścia. To jego wybór, jego indywidualna sprawa.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich motocyklistów – i tych co już zimują swoje sprzęty, i tych którzy jeszcze z tym zwlekają.

Michał Brzozowski

Motocyklami jeżdżę od 2000 roku. Choć przez lata pojawiały się kolejne pasje i zainteresowania, to jednak jednoślady z silnikiem zawsze opierały się nowościom i w moim sercu do tej pory mają pierwszeństwo. Obecnie reprezentuję barwy Szybkiej Turystyki (CBR1100XX) na zmianę z Supermoto i Enduro (DRZ450E SM).

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button