Mnie to prawie w całości ominęło, mało kto z kumpli miał jakiegoś sprzęta, nie było gdzie trzymać, więc w 91 by skok wprost do samochodu. A że był to UAZ469 chlający 12-15 l/100 km zielonego paliwa (bo tańszej, niebieskiej, już nie było), to przygody samochodowe były porównywalne z motorowerowymi. Gdzie by człowiek nie pojechał, zawsze mu coś odpadło i trzeba było łatać, kleić, drutować 🙂 Łza się w oku kręci, ale wracac do tych czasów bym nie chciał… Faktycznie byla to szkoła radzenia sobie, której współczesnym małolatom w większości brakuje.
*
Napisałem w większości, bo nieliczna jest grupa dzieciaków, które się bawią złomkami same, na własny koszt i ryzyko, nabierając wprawy i doświadczenia. Ja nie przeszedłem motorynkowego przedszkola i jestem teraz motocyklowym matołem. Niewiele wiem o mechanice motocykla i słabo sobie z nią radzę, o tyle tylko, że jest to jednak mechanika i jestem jakąkolwiek nabytą wiedzę samochodową zastosować w praktyce do pojazdu dwukołowego. Dzieciaki, które dostają nowiutkie sprzęty pod nos od rodziców i w sumie nie bardzo się nimi interesują, aby się tylko przeturlać, również tego przedszkola nie przechodzą i efekt będzie podobny jak u mnie, większość niewiele z tego pierwszego kontaktu z motoryzacją wyniesie.