Jak powstaje odzież motocyklowa RST? Wyprawa do UK

Cześć. Tutaj Leszek. Tym razem w taksówce a następnie na lotnisku w Warszawie. Zabieram Was w podróż do Anglii, siedziby motocyklowej marki ciuchów RST. Podróż jest o tyle ciekawa, że z przesiadką w Poznaniu…

Serio, udało mi się zarezerwować lot za 150 zł z Mazowsza do Wielkopolski, choć przez chwilę żałowałem tej decyzji, bo ta oto maszyna na chwilę przed startem złapała gumę. Prawdę mówiąc było to dla mnie stresujące doświadczenie, bo o mały włos nie zdążyłbym na lot do Wielkiej Brytanii.

Jak już wystartowałem to po godzinie mogłem się zameldować w Poznaniu. Tutaj kawa, obiad i kolejny lot. Tym sposobem jestem już na wyspach, skąd odbiera nas kierowca i zawozi do hotelu. Tam tradycyjna Angielska kolacja z dobrym piwem i ładowanie akumulatorów przed ciężkim dniem.

Celem tego wyjazdu był udział w konferencji prasowej marki RST na sezon 2019. Pokazano tutaj mnóstwo nowości. Od segmentu sport i kombinezonów, przez turystykę, skończywszy na casualu. Debiutantów w tym roku jest od groma i myślę, że sporo z tych propozycji będę miał możliwość pokazać Wam na sobie kiedy tylko zrobi się nieco cieplej.

Drugim ważnym punktem tego spotkania było pokazanie brytyjskiego brandu RST od środka. Osobiście byłem bardzo ciekawy tego jak projektuje się odzież motocyklową. Musicie sobie zdawać sprawę z tego, że to bardzo skomplikowany proces. Nie ze względu na wymagania wizualne motocyklistów, ale przede wszystkim bezpieczeństwo. Tutaj każdy element, dobrany surowiec, nawet sposób ułożenia poszczególnych paneli czy szwów ma ogromne znaczenie. To samo tyczy się choćby kształtu i lokalizacji ochraniaczy. To wszystko niby są detale, ale okazują się kluczowe w razie gleby na moto. Takim sposobem buduje się właśnie markę, od 30 lat RST skupia się na rozwoju nie tylko portfolio, ale także technologii. Zarówno z perspektywy zawodowego sportu, jak i kolekcji dla tak zwanych zwykłych motocyklistów. Tu po prostu chodzi o zaufanie do tego co mamy na sobie jadąc maszynie. Gospodarze podkreślali to na każdym kroku.

Lubię takie szybkie, bardzo konkretne spotkania i fajną organizację wyprawy. Można było sporo wyciągnąć z tego wyjazdu, a przy okazji nie brakowało momentów kiedy można się napić piwa, pośmiać i pogadać o motocyklach w towarzystwie brytyjskiej kuchni. Wiecie czego im tutaj najbardziej zazdroszczę prócz dłuższego sezonu motocyklowego? Piwa, tego, że w niemal każdym lokalu oprócz typowych lagerów można się napić czegoś ‘bardziejszego”.

Tym sposobem w nieco ponad 24 godziny znów jestem w Polsce. Tym razem w Gdańsku. Tutaj szybka drzemka, Pendolino i witam w redakcji. Dzięki za wspólną podróż!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button