Komentarz: Raport NIK i patologia WORD. Niska zdawalność praw jazdy to biznes

Dziś NIK opublikował raport punktujący polskie WORDy. Lobbowane zmiany przepisów i utrudnienie egzaminów nie dały żadnych efektów. Jedynie zmniejszono zdawalność, bo ośrodki żyją z poprawek. Jednocześnie za brak uprawnień grożą śmieszne mandaty. W Polsce lepiej jeździć bez prawka?

To pierwszy tak stanowczy raport Najwyższej Izby Kontroli na temat uzyskiwania uprawnień w Polsce. Z wniosków wynika, że lata nowelizacji i zmian służyły jedynie WORDom, stąd tak aktywne lobby tego środowiska w Komisjach Sejmowych. Niemal 70% dochodów tych instytucji pochodzi z opłat za poprawki.

Przedstawione dane nie pozostawiają złudzeń – polski system szkolenia i egzaminowania jest na beznadziejnie niskim poziomie. Młodzi kierowcy nie uczą się bezpiecznej jazdy, a jedynie zdawania egzaminu i lokalizacji wlewu oleju w pojeździe. To sprawia, że jesteśmy najgorszym krajem w UE jeśli chodzi o stosunek zdawalności do wypadków śmiertelnych w najmłodszej grupie wiekowej.

Ostatnie zmiany dotknęły wielu z nas. Przy czym najbardziej ucierpieli kierowcy motorowerów – oni także zostali “zesłani” z gimnazjów do WORDów narażając na ogromne koszty szkolenia i egzaminu. Wcale lepiej nie mają kandydaci na kierowców innych kategorii. Zmieniono egzaminy teoretyczne i manewry na placach. Nie obyło się to bez wszechobecnego bałaganu, kompletnie niezrozumiałego dla obywateli oraz przerw w działalności poszczególnych ośrodków.

System szkolenia kierowców jest kompletnie zacofany i często nieżyciowy. Nie “wychowuje” świadomych kierowców, a jedynie drogowe fantomy wyuczone na pamięć wszystkich manewrów i tras egzaminacyjnych. Produktem tego patologicznego systemu są niedouczeni kierowcy, często niepotrafiący zachować się na drodze w codziennym życiu.

Większość nie wie, że jazda obok innego pojazdu z większą prędkością na drodze dwupasmowej to wyprzedzanie, że jadąc na zielonej strzałce może ktoś nam wybiec spod pojazdów obok, że długie nie służą do jazdy na codzień, że przeciwmgielne służą do jazdy we mgle, a nie deszczu, że łyse opony to śmierć, że ABS wyklucza hamowanie pulsacyjne, że podczas awaryjnego hamowania nie można dopuszczać do blokowania kół, że oznaczenie ON to olej napędowy (…).

Nie wiedzą, bo tego nie ma na egzaminie. Polacy uczą się rozmiarów tablic rejestracyjnych i dopuszczalnego poziomu luzu łańcucha napędowego oraz topografii 10 ulic wokół WORDu. Szkolą nas z zakazów i nakazów, nigdy nie tłumacząc z czego one wynikają. To recepta na wychowywanie często debili drogowych.

Jednocześnie w Polsce nadal nie ma podstawy programowej, która kompleksowo edukowałaby dzieci z zakresu bezpieczeństwa w ruchu drogowego w szkołach. Zniknęła wraz z kartą motorowerową. Uczniowie za to mają okazję zapoznać się z równaniami molowymi i trygonometrią. Wszyscy ministrowie edukacji i infrastruktury zapomnieli przy tym o nierozłącznej sferze życia każdego Polaka – ruchu drogowym w którym bierzemy udział niemal od początku życia. Jako piesi, rowerzyści, wreszcie kierowcy.

Wynikiem tego jest fakt, że zdecydowana większość maturzystów poznaje przepisy i znaki w wieku 18 lat na nudnych i usypiających wykładach o zakazach i nakazach w OSK. Na nich nie mówi się o wyobraźni, ani nie stwierdza się w jaki sposób mamy podróżować na codzień. Wszystko jest focusowane na egzamin.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Podobnie jest w trakcie szkolenia praktycznego. Jadąc motocyklem czy samochodem z nauczycielem przerabia się wyłącznie to co wchodzi w skład egzaminu. Jak małpę. Tu masz stop, tu równorzędne a tam kręć kierownicą aż nie miniesz innego auta lusterkiem. Oczywiście cały czas podróżuje się wcześniej ustalonymi trasami, jak w enklawie. Jednak nikt nie zabierze Ciebie choćby na drogę ekspresową czy dwujezdniową (może poza dużymi miastami). Cała ścieżka szkoleniowa jest wypaczona z samodzielnego myślenia, podejmowania decyzji i zachowania na codzień. Szkoli się ludzi na pierdoły drogowe.

Z drugiej strony w Polsce nadal bezkarnie można po prostu nie mieć prawa jazdy. Tak robi 500 000 ludzi w naszym kraju. 500 zł mandatu wręcz zachęca do tego. Ostatnio co prawda wprowadzono obligatoryjne holowanie pojazdu z miejsca kontroli, jednak to nadal mniej, niż koszt szkolenia i egzaminu.

Przeraża mnie lobby środowiska szkoleniowego i WORDów, które tak zabiegało o zmiany w egzaminowaniu. Skutecznie. Wszystko na rzecz poprawy bezpieczeństwa. NIK powiedział jasno – za poprawę sytuacji na drogach wpłynęły inwestycje z kasy unijnej. Nowe obwodnice, autostrady i ekspresówki w naturalny sposób spowodowały polepszenie statystyk. Jednak nie wśród najmłodszych kierowców.

Są trzy elementy w tym systemie, które są w stanie zmienić ilość zabitych na polskich asfaltach.

Po pierwsze należałoby w pełni przebudować system szkoleniowy i zaczynać edukację w wieku szkolnym. Wychowanie w ruchu drogowym powinno być obowiązkowym i osobnym przedmiotem w wymiarze conajmniej dwóch pełnych semestrów gimnazjum. Niestety MEN uważa, że istotniejsza jest muzyka, religia i plastyka przez kilka lat edukacji każdego dziecka. Małolat potrafi posługiwać się pastelami, zna technikę frotażu z XV wieku, ale nie wie, że powinno mieć oświetlenie w rowerze oraz dlaczego.

Druga rzecz to rozgromienie obecnego systemu szkolenia praktycznego. Koniec z trasami egzaminacyjnymi, wsadzaniem na miny oraz nauki na pamięć wszystkich manewrów. Należy zaadoptować rozwiązania z UK czy USA. Egzamin jest prosty – albo potrafisz jeździć, albo nie.

Trzeci punkt to mandaty. 100 zł za brak świateł w nocy? Brak kar finansowych za zły stan techniczny? 100 zł jazdę za kasku? 300-500 za jazdę pod prąd na autostradzie? Zlitujcie się. Już nikt się tych kwot nie boi. Gdyby nie punkty karne to już dawno mielibyśmy tutaj Indie.

Należy zliberalizować procedurę uzyskiwania uprawnień i dać młodemu kierowcy kredyt zaufania. Następnie z pełną stanowczością egzekwować kary za łamanie przepisów. To o wiele mniej skomplikowane niż ciągłe zmiany w egzaminach. Wypadki z udziałem niedoświadczonych kierowców to nie tylko wynik braku wiedzy czy doświadczenia, ale przede wszystkim brawury. Moim zdaniem rozwiązanie powinno być bardzo proste – wysokie kary finansowe. Osiemnastolatek przemyśli dwa razy swoje zamiary jeśli będzie miał do zapłacenia na przykład 1500 zł za wyprzedzanie na przejściu i 3000 za przejazd na czerwonym. Jazda bez kasku? Tysiąc i tydzień bez prawka.

Ten system jest chory i dziurawy za sprawą innej pozycji w taryfikatorze – jazda bez uprawnień – 500 zł. Już dziesiątki razy o tym pisaliśmy. To niesprawiedliwe wobec posiadających plastik, jednocześnie śmieszne i zachęcające do prowadzenia bez egzaminu. Ot taka Polska paranoja. Może to kiedyś ulegnie zmianie. Póki co na wiejskiej są rzeczy ważniejsze do załatwienia.

Leszek Śledziński

Emerytowany dziennikarz motoryzacyjny portalu Jednoślad.pl

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button