2 k km i Junak 123: Gdynia – Bieszczady Cz. I

Miął tydzień od dnia wyjazdu, dwa dni od powrotu, kiedy piszę te słowa, a ja jeszcze jestem w Bieszczadach w kościach czuję drogę. Od wyjazdu do Zakopanego wiedziałem, że to nie ostatnia tak daleka wyprawa.

Oczywistym stał się kierunek Bieszczady. Raz, że to kawał drogi, a dwa dawno tam nie byłem ostatnio w latach 70 XX wieku.

Decyzja o wyjeździe zapadła nagle w poniedziałek stwierdziłem, że we wtorek jadę. Nawet czasu nie było, aby coś zaplanować, wyciągnąłem torbę, spakowałem rzeczy, zabrałem namiot, śpiwór, materac i pompkę do niego. Trochę narzędzi, aby łańcuch naciągnąć, wymieniłem olej w silniku i z rana w drogę. Z tym łańcuchem to potem była draka, ale teraz nie o tym, ruszamy przed siebie. Z racji tego, że miałem troszkę czasu, postanowiłem, że nocleg zrobię w Mławie i tak się stało. Przez 240 km podziwiałem Polskę powiatową. Pierw był Tczew, o który tylko zahaczyłem, Malbork i jego wielki zamek, potem Sztum, Prabuty jednak za nim tam dotarłem musiałem na Junaczku pokonać objazd matko, jaki byłem ubłocony. Warto jednak było, gdyż obok rynku stoi makieta przedstawiająca najwspanialszą rezydencje biskupów, która została wybudowana w połowie XIV wieku. Potem Susz, Iława w Lubawie na chwilę stanąłem, ryneczek przykuł moją uwagę, był śliczny jak z obrazka razem z fontanną. Potem Zamkowy Młyn, Działdowo, w którym zerknąłem na pozostałości krzyżackiej warowni i po chwili byłem w Mławie…całą drogę lało z przerwą w Lubawie.

To pierwszy etap był podróży, spędziłem wieczór z Babcią i rano ruszyłem dalej. Cel Warszawa, uznałem po drodze, że mam dość czasu i muszę z naciskiem na to słowo zobaczyć Muzeum Powstania Warszawskiego, a tym, którzy nie widzieli powiem tylko, że naprawdę warto. O Junaczku nic na razie powiedzieć nie mogę gdyż jechał równiutko i nie zawodził.

Po Stolicy nowy obrałem kierunek, ruszyłem na Sandomierz, prędzej był jednak Grójec, Białobrzegi, Iłża, której tak dzielnie bronili żołnierze 7 pułku piechoty Legionów pod dowództwem płk Władysława Muzyki. i Opatów. Przemknąłem przez miasteczka nawet okiem nie rzuciłem, powiem szczerze już troszkę się spieszyłem, miałem jednak w planie krótki postój w grodzie na Wisłą. Sandomierz sprawił, że stałem przez chwilę na rynku i żałowałem, że nie mogę tu zostać, choćby dzień dłużej. Piękny rynek, ratusz i kamieniczki na domiar złego rozmawiałem z pewną panią, która mi oznajmiła, iż pod rynkiem ciągną się lochy. „Kicha” pomyślał może innym razem, teraz trzeba jechać, bo według moich wyliczeń będę jak dobrze pójdzie w Sanoku około 22. Ruszam z pod Bramy Opatowskiej łyknę tylko Kolbuszową, Rzeszów i będę w Sanoku. Nie pomyliłem się w moich obliczeniach późnym wieczorem wjechałem do miasta w Kotlinie Sanockiej. To był drugi etap podróży, znalazłem nocleg w Domu Turysty jak tylko rozpakowałem się w pokoju wziąłem szybki prysznic i padłem na łóżko jak kłoda.

Dzień był skończony, zapadłem w głęboki sen niczym zimowy.

Inne publikacje na ten temat:

4 opinii

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button