2 k km i Junak 123: Gdynia – Bieszczady Cz. III

Bieszczadzka Przystań Motocyklowa, za nim tam zacumowałem z moim Junaczkiem postanowiłem skończyć to, co zacząłem rano, czyli Wielką Pętlę Bieszczadzką. Wyjechałem z gościnnej przystani w kierunku Ustrzyk Górnych, przed Lutowiskami minąłem kamieniołom jednak z powodu kręcących się tam pracowników odłożyłem nasze spotkanie z nadzieją, że dane mi będzie innym razem. Wystarczyło przejechać kilka kilometrów dalej na wzniesieniu jest usytuowany punkt widokowy. Rozciąga się z tego miejsca przepiękny panorama i mimo nisko wiszący chmur było, na co popatrzeć. Przez Lutowiska, Smolnik, Stuposiany dotarłem do Ustrzyk Górnych. Jeszcze się łudziłem, że wyjdę w góry jednak po rozmowie z parą turystów stwierdziłem, że nie ma, po co wchodzić, gdyż widok ogranicza się do trzech metrów. Było tuz przed południem a więc pora obiadu za namową tubylców do karczmy u eskulapa się udałem, po placek bieszczadzki i pierogi z jagodami, była też gorąca herbata, liczyłem również na chwilkę wytchnienia w ciszy i spokoju jednak niedane mi było gość po stanicy biegał ze spalinową piłą. Coś tam docinał i tak zamiast w spokoju wrąbałem placek wraz z pierogami jak bym się spieszył na potyczkę z bolszewikami.

Ruszyłem w dalsza drogę, choć ze wspinaczki nici Bieszczady nagrodziły mi tą stratę w dalszej podróży. Możecie mi wierzyć, ale przez krótką chwilę czułem się jak Bilbo Baggins w Górach Mglistych. Jadę, podziwiam, fotki strzelam, aż tu w lusterko zerkam jakaś czarna bryka powoli za mną jedzie, co prawda nie mam nic na sumieniu, ale sami wiecie. Za następnym zakrętem zaczepia mnie jegomość i prosi, aby mu fotkę zrobić z jego miłością w zamian chce się zrewanżować i tym sposobem mam kila zdjęć jak siedzę na Junaku za tło mając zamglone szczyty. Ta krótka znajomość zaowocowała przejażdżką i to nie byle, jaką wąskotorową kolejką bieszczadzką. Jak to Pan Bóg dopuszcza nas do swego dzieła, gdy by nie Robert i jego dziewczyna minęła by mnie ta przygoda, a tak jechałem widziałem teraz jest moje. Kończyła się powoli moja tego dnia wędrówka, jeszcze tylko pomnik generała „Waltera”, który ostatni raz, kiedy go widziałem był bohaterem, a teraz kanalią. Wszystko się zmienia tylko góry zostają, wróciłem do Sanoka, rzeczy spakowałem, rozliczyłem się w recepcji i dosiadłszy rumaka, ruszyłem w kierunku Czarnej, aby zmienić miejsce zakwaterowania. Już będąc na miejscu z Markiem rozmawiając spytałem czy zna miejsca gdzie można zobaczyć ruiny wiosek opuszczonych w po „Akcji Wisła”. Szukając informacji o Bieszczadach dowiedziałem się o kilku opuszczonych wsiach, do których nie powrócił nikt po trwającej w drugiej połowie lat 40 akcji wysiedlania z terenów Bieszczad.

Zainteresowanych odsyłam na stronę http://www.polskieradio.pl/39/1240/Artykul/593908,65-lat-temu-rozpoczela-sie-Akcja-Wisla-

Marek jest prawdziwą kopalnią wiedzy o Bieszczadach, ludziach i obyczajach tam panujących. Wskazał mi na mapie miejsca i najprostszą drogę. Ruszyłem z rana w kierunku Smolnika za wsią skręciłem w prawo na Chmiel i Zatwarnicę tan jeszcze wodospad na Potoku Hylaty zawadziłem miejsce po starym wodnym młynie skręciłem na szlak przy chacie Bojkowej i ruszyłem przed siebie po drodze szutrowej. Tego dnia na szlaku, nic nie znalazłem za to przez sześć godzin błądziłem, aby się przed zmrokiem z stamtąd wydostać. Słaba orientacja, a może zmęczenie do tego deszcz i samotność, gdyż przez cały czas nie spotkałem na drodze dosłownie nikogo. Mijałem miejsca tak dzikie z wyglądu, jak by nigdy ludzką ręką nietknięte, polany, na których tylko wiatr i ptaki oznaki życia dawały. Drzewa ogromne, jakich w lesie na nizinach nie spotkasz, strumienie, rzeki, przełomy i ślady niedźwiedzi. Czasem tylko znaki uwaga wyręby, czasem sprzęt porzucony lub tylko zaparkowany nie poznasz, bo wszystko jest błotem uwalone. Brak zasięgu w telefonie, GPS nie działa na nic zdaje się technika w takich chwilach można liczyć tylko na siebie. Kręcąc się po górach szukają cywilizacji nakręciłem prawie 70 km, wreszcie przed 18 wyjechałem. Byłem mokry, zmęczony, ale szczęśliwy. Zebrałem moc wrażeń i nauczkę na przyszłość, aby do takiej wycieczki lepiej się przygotować. Wróciłem do przystani zmęczony, nie spojrzałem nawet ma Junaka, a powinienem. Kiedy już ochłonąłem postanowiłem lepiej się przygotować na dzień następny, gdyż postanowiłem wrócić w to samo miejsce. Rano po kawie, która w tym miejscu smakuje wybornie, Marek wyciągnął myjkę ciśnieniową, spod gliny i błocka wyłonił się Junaczek z bliska na niego zerkam aż tu o kurczę, dwie śruby przepadły, które tylną zębatkę z piastą trzymały. Sama zębatka latała jak przysłowiowy „Żyd po pustym sklepie” zapadła decyzja trzeba to naprawić. Na Marka można liczyć w każdej sytuacji, chciałem to zrobić sam, ale widzą mój brak profesjonalizmu w tej sprawie wziął sprawy w swoje ręce za pomocnika mnie mając.

Wystarczyła godzina i sprawa zębatki była zamknięta, jeszcze tylko smarowanie łańcucha, wymieniłem przy okazji olej i w drogę. Ruszyłem tą samą drogą, którą wcześniej poznałem, już na szlaku dwie panie spotkałem, matka z córką wybrały się w Bieszczady jednak, kiedy nieopatrznie powiedziałem o śladach niedźwiedzi z mety zawróciły. Pierwsza po drodze była wieś Hulska, w której zburzoną cerkiew chciałem zobaczyć, pierwsze podejście od strony potoku zakończyło się fiaskiem. Trawa po pas, chaszcze tak gęste, że bez maczety nie przejdziesz na dodatek moja wyobraźnia widziała wszędzie misia. Nasłuchałem się opowieści od Marka o tych milusich stworzeniach, a to ktoś wlazł na misia leżącego pod zwalonym pniem, a to przez Marka pole misio zasuwał w kierunku barci, które stoją w lesie
Misio przez wioskę na bosaka szedł, a pani przewodniczka myślała, że to człowiek tylko u diabła nie mogła zajarzyć, czemu gość po śniegu na bosaka łazi. Misio w postaci mamy raz ruch na drodze wstrzymał wstając na tyle łapy i pokazując łapami jak duże ryby w strumieniu pływają, to było ponoć tylko ostrzeżenie, bo przez drogę przebiegły trzy maluchy, mama poszła za nimi. Dwa miski krowę gdzieś na pastwisku napadły i wcale nie chodziło im o mleko. Jak by tego było mało to w Bieszczadach mieszkają jeszcze wilki i to wcale nie mało. Rozsiadły się pod garażem w pięciu zażywając spokoju, Marek wychodzi z domu i nie może dojść do samochód. Jedną kłodą rzuca wilczysko pilnie obserwuje gdzie spadnie polano i pewnie myślicie, że uciekł spłoszony, on bandyta tylko się przesunął robiąc miejsce spadającej kłodzie. Tak nakarmiony opowieściami z zielonego lasu wszędzie wilki i misie widziałem. Wróćmy do opuszczonej wioski nad strumieniem Hulskim, przypomniałem sobie, że po drodze znak widziałem zakaz wjazdu nie dotyczy mieszkańców, złapałem się za głowę, któż tam może mieszkać to przecież pustynia, na której nie uświadczysz ludzi. Zawróciłem i pod górkę podjechałem do znaku z zakazem. Skręciłem ze szlaku puściłem się ścieżką, którą coś czasami przejeżdża. Zostawiłem motocykl na skraju drogi, ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu ruin. Ucho mi się powiększyło od nasłuchiwania idę przed siebie a za mną komary i kleszcze. Jestem sceneria jak z najlepszego dreszczowca, zarośnięta droga ściany z cegieł porośnięte chwastami jaszczurki śmigające między kamieniami i tylko szum dochodzący od strumienia. Kilka zdjęć i stwierdziłem, że wszystko widziałem wróciłem do Junaczka dosiadłem go i w drogę. Następna wioska widniała na mapie była to wieś Krywe z ruinami cerkwi i szlacheckiego dworu. Trzeba było podjechać w okolice Kamianka 666 m.n.p.m Tam już stało kilka samochodów, pomyślałem, że to niedaleko i ruszyłem z buta. O jak się zawiodłem to był kawał drogi na dodatek szlak był błotnisty i z koleinami po 20-30 cm i wszędzie woda. Od przyjazdu w Bieszczady schowałem buty i kupiłem kalosze, więc niezrażony ruszyłem w drogę, Od Kamianka na Ryli 622 m.n.p.m droga pierw w duł wiedzie za chwilę w górę całe szczęście szlak jest lepszy, wychodzę na połoninę mijam subaru i dwie panie, z którymi w drodze powrotnej bliższą znajomość zawrę. Prę przed siebie już mocno zziajany słonka, którego, do tąd nie było postanowiło właśnie teraz, kiedy spływam potem pod grubym spodniami i kurtką motocyklową wyleźć zza chmur i przypiec mi trochę.

Idę ścieżką ponoć to nie daleko na szlaku widzę odciśnięte kopyta, jeleń lub sarna pomyślałem, dalej trafiłem na to co zając po sobie zostawia wypinając omyk w stronę piasku, aż tu nagle nowy ślad na ziemi, ależ psisko klękam obok przyglądam się z bliska przykładam swoją dłoń i tak sobie myślę rozglądając się dokoła, że to nie pies tylko świeże ślady misia.

Jeden ślad to przecież nic takiego prę dale na okolicę bacznie uwagę zwracając, o następny i kolejny, kurna misio szedł przede mną ścieżką, a jak gdzieś zaległ w trawie przy szlaku nawet go nie zauważę w porę. Zrobiłem jeszcze kilka kroków i zobaczyłem cel mej wędrówki oddalony o kilka kilometrów. Misio i odległość od sadyb ludzkich spowodowały, że zastosowałem jak świat starą taktykę piechoty, wycofują się na z góry upatrzone pozycje innymi słowy zrobiłem w tył zwrot i zawróciłem. Wracając natknąłem się na panie, przy Subaru, które poprosiły abym je zabrał ze szlaku gdyż one same nie dają rady podjechać pod górę i na nic im napęd na cztery koła. Co prawda żaden ze mnie rajdowiec i w terenówce dawno siedziałem, nie mając nic do stracenia oprócz kilometra po błocie ochoczo pomocy udzieliłem. Ach, jaka przyjemność taki samochodzik, wszystko działa nic nie skrzypi, włączona klima i napęd na cztery koła, okazało się po chwili, że mam chyba talent nieodkryty, nie minęła nawet chwila, nawet nie zdążyłem się nacieszyć, a już byłem na górze przy parkingu, na którym zostawiłem motocykl. Cdn…

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Inne publikacje na ten temat:

1 opinia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button