Weekendowa ekspedycja: Łazy

Celem podróży było Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze Raszyn (RTCN Raszyn) – maszt nadajnika radiowego i telewizyjnego pod Warszawą, w miejscowości Łazy. Czy uda nam się tam dotrzeć bez mapy i GPS w palącym słońcu?

Inicjatorem wycieczki był Przemek ze Skuterowo.com, który od nieco dwóch tygodni jeździ na własnych dwóch kółkach, dziennie pokonując ponad 120 km dojeżdżając do pracy. Taka podróż to świetna możliwość podszkolenia swoich umiejętności w nieznanym terenie przy okazji podziwiając uroki podwarszawskich miejscowości z głównym zamiarem zdobycia jednego z najwyższych masztów w Polsce. W sumie w moim przypadku to też była ciekawa propozycja. Mając nieco ponad 10 lat wraz z kolegami sam chciałem tam dotrzeć, pod samą konstrukcję. Moje marzenie miało wreszcie możliwość się spełnić.

Wyjazd z Warszawy - zakorkowana Puławska - Kymco New Dink

Piątek był bardzo upalny, w słońcu ponad 30 stopni, mimo, że wyruszaliśmy około 18. Ruch na wylotówkach Warszawy też był upiorny. Przemek, który dopiero zaczyna swoją przygodę ze skuterem miał trochę obaw w korkach, ale świetnie sobie poradził, choć było kilka sytuacji w których, jak mówi “ciśnienie skoczyło”. W sumie nie ma się co dziwić, połowa stołecznej społeczności w piątkowy wieczór wraca do swoich domów oddalonych o kilkadziesiąt, czy kilkaset kilometrów, a w takim upale nie trudno o dekoncentrację, czy brak cierpliwości do kierowców jednośladów, którzy “złośliwie” przeciskają się między samochodami, żeby tylko pokazać, że “Ja w Korkach nie Stoję”.

Przemek z początku odrobinę się obawiał dużego ruchu. Jednak poszło mu znakomicie

Pierwszy najtrudniejszy etap to wydostanie się ze Stolicy. Sam dojazd z miejsca startu (Warszawa – Mokotów) do Piaseczna zajął nam około 20 minut. Dopiero tam mogliśmy odbić na Złotokłos – w bardziej spokojnie okolice. Nie tylko ruch był mniejszy, ale też było nieco chłodniej i więcej cienia – lasy i pola to nieodłączny obraz tamtych okolic. Powietrze było bardzo rześkie, niemal wiejskie klimaty. Uroku dodawał też piękny zachód słońca. Całość psuły oczywiście wszędobylskie owady. Po przejechaniu kilku kilometrów oba nasze skutery były “sygnowane” komarami, muchami, które zamierały w różnych pozach.

Po kilkunastu minutach spokojnej, turystycznej jazdy ze średnią prędkością 50 km/h minęliśmy Szczaki – polską stolicę działkowiczów. Mieszczą się tam największe ogródki działkowe w Polsce. To miejsce dla mnie szczególne, spędzałem tam każde wakacje swojej młodości. Stamtąd już niedaleko było do celu. Zaledwie 7-8 km. Jednak to był najwyższy moment na dłuższy postój.

Pora na przerwę i rozeznanie się po okolicy: Mroków

Ciepły wieczór działa na jednostki napędowe zwłaszcza na długich dystansach niekorzystnie. Zwłaszcza Przemek obawiał się o swoją INCA Sprint – obudowa przekładni była już tak gorąca, że wręcz można było się poparzyć. To był fajny moment na zrobienie zdalnych zdjęć obiektu nadawczego – celu wycieczki. Doskonała widoczność dodatkowo to ułatwiała. W międzyczasie spadała nie tylko temperatura naszych silników, ale też całego otoczenia. Nareszcie można było założyć już kurtki, bez obaw o własne zdrowie.

Przemek szukając dalszej drogi

Ruszamy dalej, po przejechaniu kilkuset metrów okazało się jak wielki błąd popełniliśmy. Odbiliśmy na wschód zdecydowanie za późno. Naszym oczom ukazał się znak zwiastujący ślepą uliczkę. Był to wjazd do lasu. O ile kleszczy nie ma co się obawiać, o tyle nie była to ekspedycja na crossach, a skuterach. Jazda w błocie przez kilka kilometrów nie wchodzi w grę!

To co, wracamy?

Popatrzeliśmy głupio na siebie i bez słowa zawróciliśmy ustalając nowy cel… Warszawa! Gdyby choć zasięg 3G umożliwiał zaczytanie map do naszych GPSów… Woleliśmy nie ryzykować i najzwyczajniej wracać do domu. Zwłaszcza, że Przemek miał ograniczony czas. I tak zrobiliśmy już ponad 40 kilometrów.

Powrót do stolicy zdecydowanie był już łatwiejszy. Zero korków i znana trasa. Niecałą godzina i zawitaliśmy Czerskiej w Warszawie. Zaraz po dobiciu do mety wzięliśmy karty pamięci z obu aparatów i z uśmiechem politowania przeglądaliśmy to, co znajduje się w poniższej galerii.
Z całej ekspedycji wyciągnęliśmy jednak wnioski – jak na Łazy to tyko przez Lesznowolę. Zapewne kolejna próba będzie lepiej zorganizowana i dotrzemy na miejsce, a na pewno znajdzie się jeszcze ktoś ze Społeczności, kto będzie chciał do nas dołączyć.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Zobacz pełną galerię:

[nggallery id=10]

Leszek Śledziński

Emerytowany dziennikarz motoryzacyjny portalu Jednoślad.pl

Inne publikacje na ten temat:

5 opinii

  1. Trzeba było odbić w Magdalence na Piaseczno i potem na światłach w prawo – droga prowadzi pod sam nadajnik.
    PS: mam na niego codzienny widok, stoi na wprost od mojego okna, w nocy świecąc na czerwono 🙂 Jak byście kiedyś mieli tam (lub ogólnie gdzieś w okolice) jechać to dajcie znać, wraz ze swoją Vitalką chętnie dołączymy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button