Stare motocykle: Czy dawna motoryzacja była lepsza od współczesnej?

Często słyszy się, że kiedyś było lepiej, że sprzęt wyprodukowany przed jakimś tam rokiem miał duszę, a teraz to już jest masówka. Czy te słowa dotyczą także motocykli? Zatem czy dawna motoryzacja była lepsza od współczesnej?

To temat tak naprawdę bardzo szeroki i wielowątkowy. Wszystko zależy od tego jak spojrzymy na dane przedmioty. Najprościej będzie, kiedy po prostu podzielę się z wami swoim zdaniem.

Pod wieloma względami w tych słowach jest wiele racji. Nie będę pisał o plusach nowoczesnej motoryzacji, bo założę się, że jednym tchem potraficie je wymienić. Skupię się na wadach… Do pewnego czasu pojazdy były tylko i wyłącznie ulepszane. Zarówno motocykle jak i samochody uczestniczyły w wyścigach po to, by producent mógł pokazać swój sprzęt od dwóch stron – że jest szybszy od konkurencji oraz że jest niezawodny. Pojazdy, które wygrywały w wyścigach w niewiele zmienionej postaci trafiały do produkcji seryjnej, zatem osiągnięcia na torze przekładały się bezpośrednio na sprzedaż.

Po jakimś czasie drogi te rozdzieliły się. Pojazdy do sportu zaczęły być produkowane i nie trafiały do seryjnej produkcji. Uczestnictwo danych firm w wyścigach zaczęło być przedsięwzięciem czysto prestiżowym. Kto z nas kupi motocykl dlatego, że w jakiejś tam formule, jakiś jeździec wygrał na danym sprzęcie 10 razy z rzędu wyścigi motocyklowe? Raczej niewiele osób zwraca na to uwagę.

Kolejną sprawą jest wspomniana bezawaryjność. Do pewnego czasu – który mogę nawet w miarę precyzyjnie określić dla samochodowej motoryzacji na lata 80-te ubiegłego wieku – producenci ulepszali swoje konstrukcje w stronę niezawodności. W pewnym momencie doszli do takiej perfekcji w produkcji pojazdów, że te praktycznie się nie psuły. Przykładem – ikoną takiego pojazdu był/jest Mercedes 123, czyli popularna Beczka. Awaria unieruchamiająca ten samochód zdarzała się średnio po przejechaniu 800 000 km!! Czym to zaowocowało? Brakiem potrzeby kupowania nowych pojazdów, użytkowanie ich bezawaryjnie po kilkanaście – kilkadziesiąt lat, bez częstej potrzeby wizyty w autoryzowanym serwisie.

Wreszcie producenci powiedzieli Basta! Nie można ulepszać w nieskończoność pojazdów, bo jeżeli się nie psują, to my nie zarabiamy. Tajemnicą poliszynela jest istnienie specjalnych działów projektowych w firmach motoryzacyjnych, które programują niezawodność podzespołów pojazdów tak, aby te wystarczały na dany przebieg/czas. Kiedy się psują? Po upływie gwarancji… Strumień gotówki zaczął więc płynąć znowu.

Kolejna rzecz to komplikowanie pojazdów tak, aby jak najbardziej ograniczyć ich samoobsługowość. Musisz wymienić żarówkę? Zdejmij owiewkę, wyjmij reflektor albo jedź do serwisu. I wtedy weszła elektronika – czyli aby przeprowadzić każdą czynność należy kasować błędy komputera. W najnowocześniejszych konstrukcjach wymiana oleju czy wymiana żarówki sprawia, że pojawia się błąd który należy usunąć w systemie.

Na szczęście nadal większość tych rzeczy dotyczy głównie motoryzacji samochodowej, nie motocykli, ale wszystko zmierza w tym kierunku. Chcecie być niezależni? Kupujcie teraz motocykle, bo niedługo może być już za późno…

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Michał Brzozowski

Motocyklami jeżdżę od 2000 roku. Choć przez lata pojawiały się kolejne pasje i zainteresowania, to jednak jednoślady z silnikiem zawsze opierały się nowościom i w moim sercu do tej pory mają pierwszeństwo. Obecnie reprezentuję barwy Szybkiej Turystyki (CBR1100XX) na zmianę z Supermoto i Enduro (DRZ450E SM).

Inne publikacje na ten temat:

4 opinii

  1. Jeszcze kilka lat i patent z omijaniem nowoczesnych paraproduktów za pomoca sprzętów z lat 80/90 się skończy. Normy emisji spalin powiązane z zakazami poruszania się w pewnych strefach miast załatwią sprawę. Jako jedyna droga ucieczki pozostaną nam… zabytki :-)))

  2. Niestety polityka planowanego zużycia a nie planowanej dużej trwałości stała się religią wytwórców podczas planowania współczesnej produkcji.
    Ciężko się zarabia na sprzedaży czegoś – ceny są zbliżone, konkurencja duża… itd Ale jak sie już coś sprzeda to trzeba klienta przywiązać serwisem. I za ten serwis kroić. Stad chore skomplikowanie procedur obsługowych które wykonane w warsztacie przez mechanika (nie idącego na skróty) zajmują 2.5h a wg procedury naprawczej ASO zajmują 4-6h.
    Uważam że jest to do wybaczenia w przypadku produktów premium – bardzo drogich, skomplikowanych, otapicerowanych, obudowanych.. itd ale produkt dla szarego zjadacza chleba powinien być wymyślony inaczej. Wymiana żarówki nie powinna wymagać ściągania zderzaka i wykręcania lamp tylko powinna być do przeprowadzenia w 10 minut na drodze i to raczej bez narzędzi.
    Mam kilku faworytów w dziedzinie sztucznego komplikowania elementarnej obsługi albo zwiększania podatności newralgicznych systemów pojazdu na uszkodzenie w przypadku minimalnej kolizji. Aż szkoda pisać.
    Co do samego artykułu to mam odmienne zdanie tylko w jednym punkcie – mercedes beczka nie jest bezawaryjny bo jest ^konstrukcyjnym majstersztykiem^. Jest bezawaryjny bo jest cholernie prosty i toporny i za duże, za grube i za ciężkie ma wszystko – od grubości ścianki silnika zaczynając (a do tego to nie jest wyżyłowany silnik) po zawiasy i sprężyny maski mogące unieść siedzenie 4-osobowego tapczanu kończąc. Inna sprawa że maska z grubej stali waży tyle co tapczan… za to jak ktoś z wieżowca na ursynowie rzucił kumplowi z okna baterie R20 na dach Sklasy z lat 80tych to ledwo lakier poodpryskiwał a wgniotka była prawie niewidoczna. Zestaw regulacji i komfortu to minimum i do tego umieszczone centralnie po środku a nie na każdych drzwiach.. itd. Oni przez 25 nie zmienili pokręteł i przełączników na konsoli. Jest prosty jak patyk, jak kula ze stali. A kule ze stali cięzko popsuć. Natomiast osprzet w starych merach się sypał. tapicerki się rozłaziły, pneumatyka zamków i kanap siadała, nivo bywało kapryśne – ale JECHAŁ bo to nie były usterki silnika i układu napędowego.

  3. ASO żyje głównie z serwisu, bo sprzedaż nie jest aż tak dochodowa, żeby utrzymać salon i serwis.
    Dokonując naprawy ASO jest zobowiązane do naprawy wg procedury narzuconej przez przez producenta/importera. Mechanik w niezależnym warsztacie po prostu idzie na logikę i na skróty, a mechanik w ASO ma sprawdzić kolejne symptomy zgodnie z narzuconym algorytmem diagnostycznym, a to wymaga czasu, a roboczogodzina ASO to 130pln +.

  4. Tak, taka jest teoria i za to teoretycznie tyle płacisz. Tylko że żadne znane mi ASO tak nie pracuje – chyba że nie da się inaczej. A o to niestety też niestety zadbano żeby się inaczej nie dało. Np nalanie 600ml płynu ekolicznego do dopalania spalin w Range Roverze trwa ponad godzinę – wiec płacisz za godzinną usługę choć polega ona na tym że mechanik podpina butelke i czeka aż spłynie grawitacyjnie zawartość.
    Inna sprawa to mechanicy klasy debile-wymieniacze z ASO (zresztą to się tyczy wielu branż i dziedzin). Po to są często takie procedury żeby głąb bez doświadczenia i polotu mógł zdiagnozować usterkę. Do perfekcji to jest rozwinięte w VAG gdzie ^maszyna diagnostyczna^ wyświetla wręcz filmiki pokazujące w której wiązce który kabel albo która śrubka. Tylko że jeżeli procedura serwisowa ASO w skalkulowanym czasie zawiera w sobie to że mechanik ma co chwile wychodzić spod samochodu i oglądać filmik na dedykowanym ASO-testerze to nic dziwnego że płacisz za 6 roboczogodzin a nie za 3.
    Mój kolega robiący ze 20 lat w ASO VW ma taki interfejs w domu i czasem z niego korzysta. Tylko że po 20 latach 90% usterek 90% modeli ma w głowie i jeszcze takie patenty które sie interfejsowi diagnostycznemu nie śniły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button